Nie jest to opowiadanie z życia Spite... Przepraszam, ale nie miałam weny do mojego opowiadania...
Jak można się domyślić z tytułu nie za bardzo lubię moją polonistkę :D
Nie oddaje prac od miesiąca i ciągle trzyma nas w niepewności, więc jestem na nią zła i tak powstało to opowiadanie. ^^
Dedykuję je "Ogromnej Fance Heroski Spite" i dziękuję jej za takie piękne komentarze :D To od nich m.in. dostałam weny ;P
I mam jedno pytanie. Z boku jest ankieta, która wykazała, że spora liczba osób czyta tego bloga, ale nie komentuje! Zachęcam do komentowania! Można pisać komentarze anonimowo, tak, że nawet ja nie wiem kto je pisze, a jeżeli jest jakiś sposób na sprawdzenie tego, to ja go nie znam i nie mam zamiaru tego sprawdzać, szanuje anonimowość! I w komentarzu wystarczy napisać czy się podoba! Nie trzeba się wysilać! Dla Was to kilka sekund, a dla mnie motywacja do pisania dalej! Z góry dziękuję!!!
I jeszcze jedno... Pisałam to w dziwnym programie, który nie sprawdza błędów, więc jest możliwe, że będzie dużo literówek, chociaż sprawdziłam, oczywiście. Bardzo proszę o mówienie mi o takich błędach! Z góry dziękuję.
Przepraszam za tak długi wstęp do czegoś, co nie jest nawet rozdziałem... :P Już nie zanudzam! Miłego czytania!
______________________________________
Od
czego mam zacząć… Może na początek się przedstawię. Mam na
imię Nicole i do niedawna mieszkałam z moim tatą. Prowadzi on
sklep z magicznymi, indiańskimi akcesoriami w stanie Georgia, w
małym miasteczku na północ od Atlanty. Pochodzi z plemienia
Czirokezów od strony matki.
Dobrze,
znacie już mojego ojca. Teraz ja. Mieszkałam z moim jedynym
rodzicem w małym domku na odludziu. Codziennie rano wstawałam o
szóstej i wyruszałam do szkoły. Wracałam do domu zaraz po
lekcjach i zajmowałam się swoimi sprawami do późna w nocy, przez
co całe dnie chodziłam z worami pod oczami. Tryb życia miałam
beznadziejny, wiem. Odhaczone. Teraz wygląd. Mam ciemno brązowe
włosy, prawie czarne, sięgające za pas. Czarne oczy i co
najdziwniejsze; bladą cerę. To ostatnie musiałam odziedziczyć po
matce, której nie znałam, ponieważ cała rodzina taty nie miała
problemów z opalaniem.
Macie
już mój wygląd. Zadowoleni? Okej… Teraz jesteście już gotowi,
żeby wysłuchać tego co mi się przydarzyło. Jak trafiłam tu –
do Obozu Herosów.
Wszystko
zaczęło się w ostatni dzień szkoły, tuż przed rozpoczęciem
wakacji. Musicie wiedzieć jedną rzecz. Dotąd moje życie wcale
nie było takie nudne, jak mogłoby się Wam zdawać. Często
przytrafiały mi się dziwne rzeczy i nie mam tu na myśli takich
wydarzeń jak napady agentów, czy (bogowie brońcie!) wypadki
samochodowe wywoływane przez zamachowców. Chodzi mi raczej o nagłe
wybuchy, psy wielkości ciężarówek o morderczych zamiarach i
jeszcze te najdziwniejsze przypadki, w których ja mówiłam dla
żartu: “nie widzisz mnie, mnie tu nie ma!” i wyobrażałam
sobie, że jestem niewidzialna, a osoba do której się zwracałam
nie widziała mnie przez tydzień. Mogłam do niej krzyczeć stojąc
od niej metr, a ona i tak nic nie widziała. Albo raz zdarzyło mi
się tak, że powiedziałam jednemu facetowi, który przejeżdżając
rowerem po kałuży oblał mnie wodą, że “już jest martwy”.
Mówiąc to odegrałam sobie w głowie scenkę jak wpada pod
samochód. Trafił do szpitala dla psychicznie chorych, przez to, że
twierdził, że lekarze muszą go pochować bo umarł w wypadku
zderzając się z samochodem. Tak właśnie było, możecie mi
wierzyć. Tak więc, miałam na swoim koncie około dziesiątki ludzi
w szpitalach psychiatrycznych i trzy osoby w więzieniu. Całe
szczęście nie działało to na mojego tatę. On jeden był na to
odporny. Dla ustalenia jednego faktu. Nie działało to tak, że
prosiłam kogoś o coś, a on to robił. Raczej wmawiałam mu, że coś
się stało, a on zgadzał się ze mną. Ja sobie wyobrażałam jakiś
fakt, a moja “ofiara” zdawała się widzieć to i jak najgłębiej
wierzyć w wymyślone przeze mnie rzeczy.
Teraz
wiecie już dlaczego nie miałam ochoty na kontakt z ludźmi. Po
prostu nie chciałam robić im krzywdy. Ale nieco zboczyłam z
tematu. Ostatni dzień szkoły, tuż przed rozpoczęciem wakacji,
tak? Dobrze. Tego dnia postanowiłam, że będę się zachowywać
nienagannie i że nie będę używać mojej przeklętej “mocy”.
Oczywiście nic z tego nie wyszło.
***
Wyszłam
z domu zatrzaskując drzwi. Tata już był w pracy, więc zamknęłam
je na klucz i ruszyłam do szkoły. Byłam ubrana na galowo, w
granatową spódniczkę i białą koszulę. Na nogach miałam
eleganckie lakierki. Małą torebkę ściskałam w rękach ze
zdenerwowania. Całą sobą czułam, że coś się dzisiaj wydarzy, a
instynkt raczej rzadko mnie myli. W torebce znajdowało się kilka
rzeczy potrzebnych każdej dziewczynie: pomadka do ust, miętowa
guma, żeby poprawić sobie smak w ustach, trochę pieniędzy,
lusterko, mokre chusteczki, sztylet i kilka innych podstawowych
przedmiotów. Tak, sztylet. W moim życiu zdarzyło się tyle
niebezpiecznych wypadków, że poprosiłam tatę o jakąś broń,
żebym mogła się bronić. Ku mojemu zdziwieniu tata wyciągnął z
szuflady w swoim biurku długi sztylet, powiedział, że jest
wykonany ze spiżu i nauczył mnie kilku podstawowych pchnięć.
Potem nigdzie się bez niego nie ruszałam. Nawet teraz leży obok
mnie. Przydał mi się już kilka razy.
Doszłam
do miasta. Już z daleka widać było górujący nad innymi ponury
budynek. Czteropiętrowy, szary gmach z wielkim wejściem i małymi
okienkami. Wyglądał, jakby mówił do ciebie: “Nie zbliżaj się,
bo zapoznam cię z moimi lochami!”. Ruszyłam w jego stronę, to
moja szkoła.
Wielkie
wejście było szeroko otwarte. Niepewnie przekroczyłam próg.
Chciałam wejść niezauważona, bo…
-
No cześć! Strasznie długo na ciebie czekaliśmy, Nicole. Baliśmy
się, że jesteś chora i nie przyjdziesz do szkoły w ogóle!
No
tak. Nie chciałam, żeby mnie zauważyli. Spojrzałam na właściciela
głosu. Wysoki blondyn szczerzył do mnie białe zęby. Niebieskie
oczy śmiały się do mnie, jakby nie widział mnie sto lat, choć
prawdą było, że ostatnio widzieliśmy się zaledwie wczoraj. Mike.
Obok niego stał jego najlepszy przyjaciel, Oliver. O ile Mike był
rzeczywiście przystojny, nie mogłam mu tego odmówić, Oliver przy
nim wyglądał raczej niepozornie. Niski chłopak z kręconymi
czarnymi włosami, opalony odpowiednio jak na nasz klimat, zresztą
Mike też. Do tego chodził o kulach. Miał zwolnienie z WF-u do
końca życia, ale widziałam na własne oczy jak biegnie, kiedy
spóźniał się na lekcje, co prawda biegł dziwnie, nierówno
podskakując, ale…
-
Mowę ci odebrało? – Mike znowu nie dał mi dokończyć myśli.
-
Nie – odparłam – Zastanawiałam się tylko, czy przywalić ci z
lewej, czy z prawej strony. Jak wolisz?
-
Jaka ty jesteś milusia – westchnął – My tylko próbujemy się
z tobą zaprzyjaźnić! Od początku roku – dodał. Tak. Ci dwaj
już od września naprzykrzali mi się jak tylko mogli. Pewnie
robiliby to od pierwszej klasy, ale obaj przeprowadzili się tu
dopiero w te wakacje.
-
Chodźcie już do auli. Spóźnimy się – to odezwał się prawie
zawsze cichy Oliver - No chodźcie!
Przyjrzałam
mu się bliżej. Z przymusu poznałam go nawet nieźle. Teraz
wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Obgryzał brzegi puszki po Coli.
Tak… Coś stanowczo było nie tak. Rozglądał się nieprzytomnie
po holu.
-
Oliver? Co się dzieje? – tym swoim zachowaniem podtwierdził moje
przeczucia co do tego dnia. Ostatnio kiedy się tak denerwował w
moim domu czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka w postaci
czegoś, czego wolałabym nie opisywać. W każdym razie od tego
czasu ufałam jego instynktowi. Nawet nieco się do nich zbliżyłam,
z czego obydwaj byli zadowoleni.
W
odpowiedzi tylko pokiwał głową na boki i ruszył w stronę auli.
Nie pozostało mi nic innego jak iść za nim i mieć się na
pogotowiu.
***
Usiedliśmy
koło siebie na trybunach wielkiej auli. W ostatniej chwili, ponieważ
kiedy tylko zajęliśmy ostatnie miejsca dyrektor zaczął swoje
coroczne przemówienie. Wiecie, te bzdety, o których zawsze gadają
na zakończenie roku, chociaż i tak nikt ich nie słucha. Nigdy nie
rozumiałam dlaczego tyle to trwa. Westchnęłam i zerknęłam na
swoją torebkę. Tyle że torebki nie było tam, gdzie była jeszcze
przed chwilą, czyli na moich kolanach. Powrócił cały lęk, który
czułam dzisiaj rano, paraliżując mnie. Ktoś ukradł mi torebkę,
w której był mój sztylet. Odwróciłam się w stronę Mike’a,
żeby mu o tym powiedzieć. Skoro twierdził, że chce się ze mną
zaprzyjaźnić, to powinien mi pomóc, nie? Ale kiedy tylko na niego
spojrzałam wiedziałam, że nie będzie to potrzebne.
Mike
właśnie przeszukiwał moją torebkę z chytrym uśmieszkiem.
Trzymał w ręce moją pomadkę i rysował nią na szkiełkach moich
słonecznych okularów tłuste serduszka.
-
Oddawaj to! – wyrwałam mu torebkę z ręki – i okulary też,
razem z moją pomadką! – chłopak wręczył mi moje rzeczy z miną
skazańca.
Już
miałam odetchnąć z ulgą, że nie dokopał się do sztyletu, kiedy
usłyszałam uderzanie metalu o metal.
-
Co ty robisz?! – Mike wystukiwał jakiś rytm na barierce przed
nami moim sztyletem.
-
Co ty trzymasz w torebce? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie –
Czy wszystkie dziewczyny noszą noże w torebkach?
-
Nie, ty kretynie! Natychmiast oddaj mi mój sztylet! – Wychyliłam
się w jego stronę, ale chłopak wyciągnął rękę za siebie tak,
żebym nie mogła dosięgnąć mojej broni. Prawie odciął tym
ruchem Oliver’owi ucho. Kaleka pisnął cicho i zaczął obgryzać
długopis trzymany w ręce. Cóż, smacznego.
-
A więc to sztylet! – Mike nadal uśmiechał się szeroko –
Zawsze nosisz przy sobie broń?
Nie
odpowiedziałam. Skupiłam się i wyobraziłam sobie, że Mike siedzi
tyłem do mnie tak, że sztylet za jego plecami znajduje się tuż
przede mną. Zabolała mnie głowa, ale zadziałało. To był mój
pierwszy błąd, ale dowiedzieć się miałam o tym dopiero później.
Teraz cieszyłam się z odzyskania swojej własności.
-
Ale jak… - chłopaka zatkało. Za to jego przyjaciel wyglądał
jakby spełniły się jego najgorsze przeczucia.
-
Idziemy – zerknął na aulę pod nami, podążyłam za jego
spojrzeniem zobaczyłam jak nasza nauczycielka od polskiego wstaje
wpatrując się prosto w nas. Jej mina wyrażała bezgraniczną
złość.
-
Tak! – podniosłam torebkę i zaczęłam się przeciskać w stronę
wyjścia wywołując u innych uczniów niemiłe pomrukiwania pod moim
adresem. Odwróciłam się i zobaczyłam polonistkę kierującą się w stroną schodów. Kiedy przyjrzałam się jej bliżej zobaczyłam,
że z pleców wystają jej czarne, nietoperzaste skrzydła – Mike!
Idziemy! – złapałam go za rękę i ruszyłam za pędzącym
Oliverem w stronę wyjścia.
***
Wszyscy
troje wybiegliśmy z trybun i pognaliśmy do głównego holu.
Dopadliśmy drzwi. Były zamknięte. Odwróciłam się zastanawiając
się, czy jest inne wyjście. Z auli właśnie wychodziła nasza
nauczycielka. Nadal miała czarne skrzydła. Coś mi mówiło, że
nie otumanię jej tak łatwo jak Pana Złodzieja Torebek.
-
Do kuchni! – wrzasnął Mike.
“O,
czyli on jednak ma mózg!” pomyślałam “Z kuchni jest wyjście
na tyły szkoły!”. I biegliśmy dalej.
Drzwi
do jadalni huknęły w ścianę. Żadne się nie obejrzało, kiedy
usłyszeliśmy łopot skrzydeł. Byliśmy już przy wyjściu.
-
Niech Fata sprawią, żeby te drzwi były otwarte! – Krzyknął w
biegu Oliver.
Jakie
fata? Nie zrozumiałam jego “modlitwy”, ale Fata chyba go nie
lubiły, ponieważ drzwi były zamknięte.
-
Znalazłam was! – okropny, skrzeczący głos wyrwał mnie z
rozmyślań nad niesprawiedliwością tego świata – Od początku
wiedziałam, że ty, Nicole, jesteś heroską, ale ty, Mike mnie
zaskoczyłeś!
Odważyłam
się spojrzeć na naszą panią od polskiego. Ubrana była, jak
zawsze, w czarną skórzaną kurtkę, ale jej oczy błyszczały
szaleństwem. Serce ścisnęło mi się ze strachu, stałam jak
sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć.
Owszem,
widywałam już potwory. Nie wiedziałam jakim prawem istnieją, ale
po paru atakach zaakceptowałam to. Ale czegoś tak strasznego
jeszcze nigdy nie przeżyłam. Jej czarne oczy zdawały wwiercać się
w moją duszę i czytać myśli. Gdzieś z tyłu dobiegło mnie
wołanie Olivera, ale czas biegł jak zwolniony. Nie wiedziałam co
do mnie krzyczy. Patrzyłam jak zaczarowana w potworzycę, która
wyciągnęła w moją stronę rękę. Zamiast paznokci miała pazury.
Machnęła nią, a czas znowu przyspieszył. W chwili, kiedy jej
szpony znalazły się parę centymetrów od mojej twarzy, zamachnęłam
się prawą ręką, w której ciągle trzymałam sztylet
skonfiskowany Mike’owi. Chlasnęłam polonistkę po ręce odcinając
ją na wysokości nadgarstka. Jak we śnie usłyszałam jej
przeraźliwy krzyk. Powoli cała rozsypała się w szary proszek,
który opadł na ziemię.
***
Drzwi
otworzyły się z cichym kliknięciem, od razu jak tylko potworzyca
rozwiała się w pył. Dzięki wam Fata! Kimkolwiek jesteście.
Wybiegliśmy
ze szkoły. Nie goniła nas już żadna opętana nauczycielka
zamieniona w potwora, ale Oliver jednym słowem zachęcił nas do
dalszej ucieczki.
-
Policja.
Tak...
Nie umiałabym wytłumaczyć dlaczego zabiłam nauczycielkę od
polskiego. Usiedliśmy na ławce przed parkiem, żeby odsapnąć i
się zastanowić.
-
A gdzie mamy uciec, żeby nas nie złapali? - oto mądre pytanie
Mike'a, podziwiam jego spryt. Już miałam mu odpowiedzieć, że
możemy na chwilę schować się u mnie w domu, kiedy odezwał się Oliver.
-
Idziemy do parku. Tam jest fontanna, prawda? - nie wiem po co była
mu potrzebna fontanna, ale wstał, podniósł kule i szybkim krokiem
ruszył alejką w stronę parku. Na początku nie chciałam za nim
iść, to co się działo było tak nierealne, że miałam ochotę
wrócić do domu, położyć się spać i obudzić znowu tego samego
dnia, tak jakby to wszystko się nie zdarzyło. Ale w końcu
stwierdziłam, że należy ufać Oliver'owi i jego instynktowi, nawet
jeżeli twierdzi, że w takiej sytuacji najważniejszą rzeczą jest
fontanna.
Doszliśmy
do parku i usiedliśmy na murku fontanny, tuż przy głowie lwa,
która wystrzeliwała wodę w powietrze tworząc śliczną tęczę.
Oliver grzebał nerwowo w kieszeniach mrucząc coś o jakichś
drachmach. Całkiem mu odbiło...
-
Pomyśl – odezwał się Mike, który wylegiwał się na murku mrużąc
oczy przed słońcem – Gdyby nie ja, już byś nie żyła.
-
A to niby dlaczego? - zapytałam.
-
Miałaś sztylet w ręce, nie? A dlaczego? Bo mi go zabrałaś! Czyli
gdybym nie ukradł ci torebki, prawdopodobnie bylibyśmy wszyscy już
martwi – otworzył oczy i zerknął na mnie. Kiedy zobaczył moją
minę szybko się zreflektował. – Oczywiście, ty też świetnie
się spisałaś! No bo odcięłaś jej rękę, co ją zabiło...
Zresztą to dziwne...
Postanowiłam
nie odpowiadać. Nie jestem pewna, czy panowałabym nad tym co
powiem. Westchnęłam tylko i już miałam przymknąć oczy i próbować
się opalić, kiedy usłyszałam radosny okrzyk Olivera.
-
Jest! Udało się! Bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę i pokaż mi
Chejrona w Obozie Herosów!
-
Co się udało i dlaczego gadasz coś o jakichś wróżkach? -
kolejne mądre pytanie Pana Złodzieja Torebek, który właśnie
wstał i się przeciągał, miał przy tym zamknięte oczy i nie
zauważył tego co ja.
Mianowicie,
tam gdzie była tęcza wywoływana przez lwa, w powietrzu unosił się
obraz werandy jakiegoś wiejskiego domu, na której, przy stoliku,
siedziało dwóch facetów. Jeden wyglądał na spitego. Miał
czerwony nos i trochę rozmazane spojrzenie. Do tego ubrany był w
okropną koszulę. Nikt trzeźwy nie założyłby czegoś tak
brzydkiego. Drugi miał siwą brodę i siedział na wózku, “kamera”
była wyśrodkowana na niego.
-
Chejronie! Panie De! - krzyknął Oliver.
Facet
na wózku podniósł głową znad kart do gry, chyba grali w remika.
Mężczyzna, który wyglądał na pijaka spojrzał pytająco na
Olivera, potem na mnie, a następnie z Mike'a, który właśnie go
zauważył i wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Do tej pory nie wiem,
czy z powodu magicznego pojawienia się obrazu w powietrzu, czy
dlatego, że nie mógł sobie wyobrazić kogoś aż tak szkaradnie
ubranego. Mężczyzna zatrzymał na mnie dłużej wzrok i odezwał
się tymi słowy:
-
Witaj Oliverze. Masz tutaj jak widzę tych herosów, o których
mówiłeś. Dlaczego do mnie iryfonujesz? Mam ważną partyjkę
remika. Nie odpowiada mi teraz rozmowa z satyrem, a zwłaszcza z
takim, który jest tylko Młodszym Opiekunem.
-
Ależ Panie D. - odezwał się Oliver Tylko Młodszy Opiekun smutnym
głosem. Teraz zauważyłam, że ten facet pewnie nie ma na nazwisko
“De” tylko, że Oliver mówi skrótem. Ale o co chodziło z tym
satyrem? Coś mi mówiło, że satyrowie, to pół ludzie, a pół
kozły. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że Oliver jest
satyrem. – Goniła nas Erynia! Musimy się jak najszybciej dostać
do obozu! Chejronie! - zwrócił się do gościa na wózku – Czy
może pan wysłać kogoś po nas? Ona – wskazał na mnie – ma
potężną moc. Boję się, że znajdą nas jeszcze inne potwory.
-
Dobrze – powiedział facet do którego się zwrócił, najwyraźniej
to on nazywał się Chejron. – Przyślę tutaj kogoś na
rydwanie...
-
Nie ma czasu! Zaraz może nas złapać policja! - Oliver był
przerażony chyba bardziej niż ja. – Musisz znaleźć jakiś
szybszy sposób!
-
Hmm... - Chejron się zastanowił. – Mogę poprosić, żeby ktoś
sprawdził, czy Nico jest w obozie... Jeżeli tak, to może się
zgodzi przenieść was cieniem...
Nasz
“satyr” miał minę, jakby był koniec świata i mógł się
zgodzić na każdą straszną rzecz. Coś czułam, że Oliver boi się
tego Nico, kimkolwiek on był.
Chejron
machnął ręką przez “ekran” i obraz zniknął.
***
Oliver
powiedział, że za chwilę powinien pojawić się Nico (nadal nie
wiedziałam kto to jest) i nas zabrać do Obozu Herosów. A potem
wytłumaczył nam o co w tym wszystkim chodzi. Skoro to czytacie, to
wiecie czym jest rzeczony Obóz, kim są satyrowie, Chejron i Pan D.
Wiecie, że jesteśmy dziećmi greckich bogów, a jeżeli nie, to
teraz już tak. Z tego co słyszałam później w Obozie wynika, że
zareagowałam na całą prawdę niezwykle spokojnie. Prawie od razu
zaakceptowałam fakt, że jestem półboginią. Chyba pomogły mi w
tym wcześniejsze wypadki. Satyr powiedział, że Mike jest
prawdopodobnie synem Hermesa.
-
A dlaczego tak myślisz? - zapytałam zła, że nie wie kto jest moją
matką.
-
Hermes jest bogiem złodziei, prawda? - zapytał i uśmiechnął się
szeroko.
-
No to by się zgadzało, złodzieju – spojrzałam na Mike'a
morderczym wzrokiem, ale on nic sobie z tego nie rozbił. Znowu
położył się na murku i wystawiał twarz do słońca.
Już
miałam zabrać się za dalsze wyrzucanie Mike'owi kradzieży mojej
torebki, kiedy cień w drzewie na przciw mnie pociemniał jeszcze
bardziej i sekundę później pod drzewem stał jakiś chłopak.
-
Nico! - Oliver wstał i podszedł do chłopaka.
-
Hej - odezwał się Nico i podał mu rękę.
Przyjrzałam
mu się bliżej. Chłopak był
prawie tak blady jak ja, miał ciemne oczy i rozczochrane czarne
włosy, jakby dopiero co wylazł z łóżka. Na palcu miał srebrny
pierścień z trupią czaszką, a na koszulce też straszyły czaszki
i piszczele. U jego boku wisiał wielki czarny miecz. Gybym spotkała
kogoś takiego w ciemnym zaułku nie dawałabym sobie szansy na
przeżycie. Nie dziwiłam się, że satyr sie go bał.
-
Wytłumaczyłeś im wszystko? - zapytał, a Oliver odpowiedział mu
nieznacznym skinieniem głowy – Jestem Nico di Angelo, syn Hadesa,
a wy? - zwrócił się do nas.
-
Ja jestem Mike Steavenson, prawdopodobnie syn Hermesa. Miło mi
poznać. A to jest...
-
Dzięki, ale umiem mówić – przerwałam mu – Jestem Nicole
Springfield i nie mam pojęcia kto może być moim boskim rodzicem,
ale wiem, że jakaś bogini, bo mam ojca.
-
Okej. To się zbieramy – Nico westchnął – musicie złapać się
za ręce. Przenosimy się cieniem. Poza tym może być trochę
nieprzyjemnie... I lepiej zamknijcie oczy.
Posłusznie
złapałam go i Mike'a za ręce. Mike złapał Olivera. Dziwnie
się czułam stojąc
w parku i
trzymając za ręce dwóch chłopaków,
a do tego
jednego z nich widziałam pierwszy raz w życiu, ale chyba nie miałam
wyboru, nie chciałam bliżej poznawać się z mieczem Nico.
-
Trzy, dwa, jeden, zero! - Nico nie podniósł głosu, ale krzyknął.
Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to co brałam za jego
krzyk, to w rzeczywistości jakieś straszliwe ryki.
Nadal
miałam zamknięte oczy, ale ogarnęło mnie przeczucie, że wokoło
jest zupełnie ciemno. Zdawaliśmy się pędzić tak szybko, że
skóra niemal mi złaziła z twarzy, ale powstrzymałam się od
puszczenia ręki mrocznego chłopaka.
Nie
wiem jak długo to trwało, ale poczułam ulgę, kiedy ustało. Było
mi niedobrze, kręciło mi się w głowie i byłam strasznie
zmęczona. Padłam na trawę nie otwierając oczu.
***
Jak
się pewnie domyślacie obudziałam się w Obozie Herosów, gdzie
teraz się znajduję. Leżę w szpitalu i na prośbę Chejrona, który
okazał sie być centaurem, co mnie nieomal przyprawiło o zawał,
piszę swoją historię. Ponoć ma trafić do jakiegoś archiwum, aby
dzieje nas, herosów nie zaginęły razem z nami.
Nicole
Springfield
Drodzy Czytelnicy,
Aby
zaspokoić Waszą ciekawość dodam kilka słów od siebie. Historia
opisana powyżej jest szczerą prawdą, pokrywa się z relacjami
satyra Olivera i herosa, syna Hermesa, Mike'a Steavenson'a. Działo
się to tuż przed wydażeniami opisanymi przez starszego skrybę
Obozu Herosów, Ricka Riordana w książce pod tytułem “Ostatni
Olimpijczyk”.
Nicole
spędziła jeszcze dwa dni w szpitalu. Pierwszego dnia po jego
opuszczeniu, została uznana za córkę Hekate, bogini magii. Po
wielu kłótniach i jednym ataku patelnią pogodziła się z Mike'em.
Są teraz szczęśliwą parą. Oboje przeżyli po dwie wspólne misje
i żyją do dziś.
Chejron,
kierownik Obozu Herosów
Ave Spite! kocham!
OdpowiedzUsuńTo jest świetne! też nie lubię swojej nauczycielki od polskiego.
Nicole kojarzy mi się trochę z moją BFF-ze względu na imię i charakter.
Mike mój brat :) Jej!
Czy wszystkie dzieci Hermesa kradną? nie jestem jedyna :)
Dzięki :D
UsuńOpowiadanko jest świetne! Dawno się tak nie uśmiałam jak przy czytaniu tego.
OdpowiedzUsuńDzieci Hermesa rządzą, haha. :D
Życzę duuuuuuuużo weny i czekam na rozdział. <3
A co do nauczycielek polskiego... Kobitka, która mnie uczy, była już na emeryturze ale wróciła "bo nie miała co robić w domu". I od początku tego roku znoszę jej humorki.
Ale co jak co, mam nadzieję, że twoja choć trochę jest lepsza od mojej, haha. ;))
Dzięki :)
UsuńWątpię, żeby Twoja była gorsza od mojej... :D Ale możemy założyć, że są siebie warte ;P
Jeden atak patelnią!!! Moje techniki!!! Świetne!
OdpowiedzUsuńSuper wyszło, pracuję nad moim rozdziałem! Trzeba siedzieć do 1 i się napisze przy pomocy Apolla i Kaliope. Czekam na kolejne wpisy!
Napisałam!!! Kolejny rozdzialik czeka na czytelników!
UsuńHhahaahaha nie lubisz swojej polonistki? Moją wychowawczynia jest polonistka, ale ją raczej lubie :D
OdpowiedzUsuńOneshot świetny, zarąbisty no cóż nic dodac nic ujać :D
btw zapraszam na nowy rozdział do mnie http://69-igrzyska-glodowe.blogspot.com/2014/04/rozdzia-5.html
UsuńOjej! Zajrzałam tu do ciebie, myśląc, że i tak nic nie będzie. A tu proszę! I to jeszcze z dedykacją dla mnie! To cudowne! Jejku, nie mogę się otrząsnąć.
OdpowiedzUsuńDobra skończyłam się rozczulać to teraz o one-shot'cie. Naprawde fajny. Podoba mi się, chociaż ewidentnie wolę Spite, ale no co tam. No to ten tego...napisane fajnie, jak zwykle wielbię ciebie, czekam na kolejny rozdział twojego opowiadania i bardzo się cieszę, że Cię zmotywowałam.
Kolejny rozdzialik-pisz, pisz, pisz. Już nie mogę się doczekać.
~~Wielka fanka Heroski Spite.♥♡♥♡
Super. Inteligentna ja się pomyliłam w podpisie zamiast "ogromna" napisałam "wielk" no ale to nic. To dalej ta sama ja. XD. No ja będę się pewnie często tak mylić. XD.
UsuńDodałam rozdział na blogu :)
OdpowiedzUsuńSprajcie, Pani od polskiego z waszej klasy, nie byłaby zadowolona, już sobie wyobrażam, jak one (ona i jej wielorybia tusza) próbują się przedostać do jakiegoś biednego nie-herosa, przez całą klasę, idzie jej to oczywiście mozolnie, nie mówiąc o tym, że jej raczkowanie, przypomina toczenie i kiedy dopada już do biedaka, wstaje nasza Ana, nie wytrzymuje presji i w porywie heroizmu prosi panią, by oszczędziła biedaka (przyjmijmy, że to ciapowata Anastazja, tak on), lecz polonistka ma w zamiarze zjeść młodzieńca, który zapadł się w sobie, wyczekując nieuchronnej śmierci i wtedy wpadasz ty - z patelnią w ręką, zdzielasz panią po głowie, ona z paskudnym rykiem odwraca swoją głowę (notabene walniecie patelnią nie poprawia stanu jej... ekhem jeśli to coś można nazwać urodą), wtedy wchodzę ja (oczywiście z zapałkami i dezodorantem, czyli harcersko-domowo-szkolnym miotaczem ognia) i podpiekam ją niczym żeberka na grillu (tutaj przydaje się twoja patelnia i oczywiście nasze scyzoryki, zawsze z nami), wtedy nagle (żeby były tam wszystkie osoby, które lubię) wchodzi Witek (szerzej znany ekzektom, jako gekono-wilk) i heroicznie popycha potwora, który próbuje zaatakować jego ukochaną Klarę (tak, Klarę, dobrze widziałam jak wpatrywała się w niego w kinie) na ścianę, gdzie my, nie mogąc dać potworowi szansy na ocalenie, spopiekamy i szachtujemy go do końca, zabijając przy tym gekono-wilka no i oczywiście Klarkson (klakson) po stracie ukochanego, rzuca się w otchłanie hadesu (czyli nasz desant grillowo-miotaczo-ogniowo-scyzorykowo-patelniowy), nie możemy jej powstrzymać, potwór wybucha zabijając przytulonego W i Klarę, zmiotając z powierzchni ziemii i ich :'( *chlip*. Kiedy opada kurz walki i falii po polonistko-atomowo-potworowej (miejmy nadzieję, że zmiótł Zuzię i Anię) Matysia ocierając się z kurzu, z podniesioną pięścią do nieba krzyczy...
OdpowiedzUsuń"JESTEŚMY REBELAMI!!!"
.
.
.
Taka moja historyjka, a propos łan-szociku
:)
Piękna!
UsuńI jakże dobrze oddaje sytuację w naszej (i Twojej) klasie :D
A pani od polaka to wieloryb :D
tak... REBELE!!! ;P
Moja klasa jest do dupy :/
UsuńOjojoj sprajcie, ty mój ;)
No, co prawda nasza polonistka nie ma szponów, ale ma inne,zdecydowanie, chmm obfitsze atrybuty. Nie wiem jak ciebie, ale mnie to czasem przygniata. 0_0 P.S czy jeśli załatwię ci sztylet utniesz jej kończynę??? Mi tam wisi którą, możesz sobie wybrać. :)
OdpowiedzUsuńZabiję Cię za to "przygniata"! ;P
UsuńSpoko nie ma sprawy! Mogę jej poobcinać wszystko! Szczególnie głowę, myślę, że wtedy musieliby znaleźć nam nową polonistkę. Może nie darłaby się tak na nas jak pani.... nazwijmy ją L., ok?:D
Hej! Zaproście mnie na tą jatkę :D
UsuńA w ogóle, to szczególnie obraził mnie ten kretyn co sądzi, że dziewczyny nie noszą noży w torebkach, zaraz wyślę ci wiadomość z moim mottem życiowym które to neguje
OdpowiedzUsuńOMZ! Odkryłam twój blog niedawno, ale uważam, że jest świetny!
OdpowiedzUsuńWciągająca fabuła, dużo akcji, fajni bohaterowie... bosko ;3
Czekam niecierpliwie na next rozdział i nie przestawaj pisać ;*
Pozdrawiam i weny <3
Dzięki :D
UsuńGenialne!
OdpowiedzUsuńA ja lubię swojego polonistę. Ciekawy człowiek, przypomina mi mojego dziadka ;)
Piszesz naprawdę bosko, czekam na kolejny wpis... jakikolwiek, bo i tak są genialne :)
Sophie
P.S.
Zapraszam na rozdział 3.
wilcza-noc.blogspot.com
Dzięki, już skomentowałam... :)
Usuńbardzo ciekawe opowiadanie. :)
OdpowiedzUsuńwpadłam tu przypadkowo i chwilowo, ale chyba zostanę na dłużej. :)
zaraz lecę czytać resztę ;)
ucieczkawmarzenia.blogspot.com
Dzięki :)
Usuńsorka ze tak pozno pisze komentarz, ale wczesniej przeczytalam. nie mialam po prostu czasu... ;'( no a opowiadanie jest po prostu SWIETNE! a piosenka light em up tez SWIETNA :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńNICE!!
OdpowiedzUsuńNaprawdę, dobra robota! Dobrze się to czyta, jest spójne i co najważniejsze: jest zabawne :3
Dzięki :3
Usuńmoge sie tak gigantycznie spoznic? ale to jest tak genialne ze nie moglam sie powstrzymac.
OdpowiedzUsuńone shoot jest cudny *.*
swietnie wszytko opisalas. i jeszcze ta dopiska na koncu. ah ta patelnia. zawsze polaczy ludzi.
zadam tylko male pytanie i lece czytac dalej. skoro oni byli w ameryce itd to czemu mieli polonistke?
weny
Laciata <3
Możesz, możesz...
UsuńPatelnia zawsze pomocna, albo, jak w moim przypadku - zrzucanie ludzi z rozpędzonych... yyy... wielkich kółek, jak dla chomików...? To chyba było coś takiego...
A polonistka powinna być anglistką, tak naprawdę, ale stwierdziłam, że wiele osób poczuje satysfakcję z zabicia polonistki :)
Pozdrawiam,
Spite