czwartek, 29 maja 2014

Rozdział X

Leciałam w dół. Spadałam. Wiatr wył mi w uszach, a ja czułam okropne zawroty głowy. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Do czasu. Potem nie widziałam już nic. Było zupełnie ciemno.
O ile to możliwe zrobiło się ciemniej i zimniej. Nie wiedziałam, jak długo będę jeszcze tak spadać. Nie miałam pojęcia, gdzie właściwie jestem, więc trudno było mi to stwierdzić.
Coś przyciągnęło moją uwagę. Czy to światło? Mignęło parę razy i zniknęło. Delikatne światło, jak zajączki rzucane lusterkiem, albo mieczem. Znowu się pojawiło. Co to jest? Starałam się obrócić, żeby zobaczyć, czy dobrze myślałam, że to coś leci za mną. Niestety nie byłam w stanie tego zrobić, więc zaniechałam prób.
Miałam ochotę się zaśmiać. To wszystko było bez sensu. Co mi dało to, że powiedziałam Morosowi, że nie umrę tak jak na jednej z wizji, które mi pokazywał? Teraz spełniała się ta najgorsza. Co za ironia losu! Zaśmiałam się cicho, a potem głośniej. Wkrótce śmiałam się do rozpuku, lecąc w dół ciemnej otchłani. Może rzeczywiście za mocno uderzyłam się w głowę, kiedy walczyłam z tym potworem nienawiści? To by tłumaczyło nagły wybuch śmiechu i halucynacje w postaci latających światełek. Na próbę roześmiałam się z własnej głupoty. Kiedy otworzyłam oczy, nadal się chichrając, ujrzałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Śmiech zamarł mi w gardle. Gapiłam się na owo dziwne zjawisko, które miałam przed sobą.
Obok mnie, na białym pegazie, leciał jakiś człowiek. Był ubrany jak zwyczajny nastolatek, ale chyba nim nie był, skoro leciał na latającym koniu i prawdopodobnie próbował się ze mną zrównać. Tak... Stanowczo za mocno się uderzyłam...
Pegazowi udało się mnie dogonić i leciał teraz równo ze mną. Jeździec spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Chwyciłam ją bez namysłu. Jeżeli miałam choćby najmniejszą szansę na nie zostanie mokrą plamą na dnie otchłani, to postanowiłam ją wykorzystać. Nie, żebym wierzyła w moje szczęście, ale co zaszkodzi spróbować?
Chłopak wciągnął mnie na grzbiet konia, za siebie, i wyhamował ostro. Dopiero teraz zauważyłam jak było głośno. Wiadomo, ten ryk wiatru. W tej chwili zrobiło się zupełnie cicho, nie licząc mojego przyspieszonego oddechu.
Siedziałam na grzbiecie pegaza i oddychałam szybko. W końcu udało mi się uspokoić i jako tako ogarnąć myśli.
- Kim jesteś? - zapytałam obcego z niepewnością w głosie. Jasne, uratował mój tyłek od zamiany w dżem o smaku "Spite", ale nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. Widziałam go pierwszy raz i szczerze mówiąc nie budził mojego zaufania.
- Jestem przyjacielem – odpowiedział lakonicznie. Dogadałby sie z Nico. Nico! Muszę lecieć do niego!
- Hej! Jeżeli jesteś przyjacielem, to zawieź mnie na górę! - krzyknęłam, bo wiatr znowu się wzmógł. Chyba zaczęliśmy lecieć, ale w tych ciemnościach nie byłam tego pewna.
- Nie mogę – odparł krótko i pochylił się do przodu. Teraz nie było wątpliwości, lecieliśmy, i to do tego w złym kierunku!
- Jak to "nie możesz"!? - wydarłam mu się do ucha i mimowolnie złapałam go w pasie, kiedy koń zapikował w dół.
- Nie musisz krzyczeć – odwrócił się do mnie i spojrzał piorunującym wzrokiem.
Jego twarz była blada, ale nie tak bardzo jak twarz syna Hadesa. Oczy miał przenikliwie niebieskie, a włosy chyba też tego koloru, ale nie byłam pewna czy nie wyobrażam sobie tego. Było ciemno, był pegaz i tak wyszło, nie? Właśnie.
- Jak mam nie krzyczeć, skoro nie wiem nawet, dokąd mnie wieziesz?! - odparowałam po czasie potrzebnym na kontemplację jego twarzy – Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to dlaczego mnie uratowałeś przed rozplaskaniem się na dnie tej głupiej przepaści? Możesz mi to wytłumaczyć?
- A i owszem. Nie mogłem cię zwieść na górę, ponieważ tam już nie było tej jaskini, której potrzebujesz – jego głos był miękki i przekonujący - Otchłań się przemieściła. Teraz jest gdzieś zupełnie indziej. Nie znalazłabyś tam swojego chłopaka – zerknął na mnie złośliwie. Nie zraziłam się tym, ale zaraz zaczęłam się zastanawiać skąd on tyle wie o mnie i o Nico. Nie ufałam mu, bo i dlaczego, ale jednocześnie czułam niezwykłą siłę, która kazała mi uwierzyć w to co mówi. Nigdy nie czułam tak sprzecznych uczuć.
Zrobiło się szaro, ale ja dalej nie widziałam nic. Żadnego dna pod nami. Miałam mu właśnie zadać pytanie na temat jego hmm... osobowości, kiedy poczułam lekkie uderzenie o ziemię. Pegaz stanął dęba i zarżał, a ja nieomal spadłam z jego grzbietu. Nieomal? Dobra, spadłam na serio, ale na moje szczęście upadłam na miękką, wysoką trawę. Tajemniczy osobnik elegancko zsunął się z grzbietu. Podszedł i wyciągnął w moją stronę rękę. Prychnęłam cicho i wstałam sama. Otrzepałam spodnie i rozejrzałam się po okolicy.
Nie powiem, żeby było to przyjemne miejsce. Wokół kłębiła się mgła, a na trawie osiadł szron. Niebo było szare i sprawiało takie wrażenie, jakby chciało spaść mi na głowę. W powietrzu czuć było zapach dymu z ogniska, w którym ktoś pali gumowe opony. Skrzywiłam nos i zerknęłam na chłopaka, który odwrócił się ode mnie i zaczął iść przed siebie niespiesznym krokiem. Pegaz parsknął niezadowolony i odleciał, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Chłopak nie zraził się tym. Wsadził ręce do kieszeni i dalej maszerował powoli. Zastanawiałam się, czy nie pójść w przeciwną stronę, ale w końcu stwierdziłam, że nie chcę się tu zgubić, więc bez przekonania ruszyłam za obcym chłopakiem.
Dogoniłam go i szliśmy w ciszy absolutnej. Nadal nurtowało mnie pytanie, kim on jest i dlaczego mi pomógł, skoro najwyraźniej mnie nie lubił. Przyjrzałam mu się uważniej. Miał na sobie ciemne jeansy i granatową bluzę. Twarz miał jednak bardziej opaloną, niż mi się na początku zdawało. Oczy były tego samego koloru co myślałam i włosy też. Niebieskie. Ciekawe... Moją uwagę przyciągnął pierścień na jego palcu. Srebrna obrączka ze złotym sygnetem. Nie umiałam odczytać napisów, były za małe, ale na sto procent rozpoznałam jabłko. Było tego samego koloru co napisy. Złote. Złote jabłko? Od razu skojarzyło mi się z moją matką, ale przecież ona nie miała innych dzieci, prawda? To znaczy: dzieci herosów. A co takiego słyszałam o jej "boskich" dzieciach? Nie pamiętałam zbyt dużo. Parę dzieci w stylu głód, ból i inne wesołe abstrakcyjne określenia. Nie kojarzyłam za to żadnego, który mógł wyglądać jak zwykły nastolatek.
- Dobra – odezwałam się głośno i miałam nadzieję, że mój głos brzmi pewnie – Jeżeli już za tobą idę i w sumie mnie uratowałeś, to myślę, że powinniśmy się sobie przedstawić. Ja jestem...
- Wiem kim jesteś, Spite Altercation, córko Eris – odpowiedział beznamiętnie.
- A – wiem, bardzo mądre podsumowanie, ale co niby miałam odpowiedzieć? – A jak mogę mówić do ciebie, bo ja cię nie znam, choć może o tym nie wiesz.
- Znasz mnie nieźle, ale nie osobiście. Możesz mi mówić Kob – jego głos nadal nie wyrażał żadnych emocji.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc milczałam.
Po jakimś czasie mgła zaczęła się rozrzedzać. Zdawało mi się, że zobaczyłam ciemny punkt w oddali, ale nie byłam pewna, czy to nie wyobraźnia płata mi figle. Może to wszystko dzieje się w mojej głowie, a ja zemdlałam w czasie spadania? To byłoby nawet możliwe.
- Zaraz będziemy – odezwał się Kot, Kob, czy jak mu tam na imię.
- Gdzie będziemy? - zapytałam i przymrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć ten ciemny punkt. Zdawało mi się, ze to może być... dom. Zwykły dom pomalowany na ciemnogranatowy kolor. Nie widziałam go dokładnie, ale byłam pewna, że to jest dom.
- W moim domu – odpowiedział chłopak potwierdzając moje przeczucia.
Szliśmy jeszcze dobre dziesięć minut zanim wreszcie dotarliśmy pod budynek. Teraz wydał mi się większy niż na początku. No, na pewno nie był to zwyczajny dom zwyczajnego chłopaka. Miał trzy piętra i szczerze mówiąc wyglądał raczej... szpetnie. Jak zmieszanie nowoczesnego budynku z odrobiną architektury starogreckiej i rzymskiej. Szyby wstawione w okna ewidentnie staro romańskie, kolumny greckie podpierające zwykły, szary sufit i zwykłe ściany pomalowane kiczowato w greckie "falki". Wiecie, taki typowy wzorek. W dodatku wszystko było granatowe. Mogłabym się założyć, że ten chłopak sam to projektował i nie miał najmniejszego wyczucia dobrego stylu.
Podeszłam do drzwi. Były pomalowane "na grecko", ale miały zwyczajny kształt. Normalne metalowe drzwi. Otworzyłam je i znalazłam się w pomieszczeniu równie "pięknie" ozdobionym jak zewnętrze domu. Nie będę opisywała go dokładne, bo moglibyście dostać estetycznego zawału. Musicie mi wierzyć, że wyglądało po prostu strasznie brzydko.
W każdym razie stałam w czymś w rodzaju salonu. Miał wysokość dwóch pięter, a dookoła, na górnym piętrze, był balkon, który otaczał cały salon. Z galeryjki (czyli z tego balkonu) dało się wejść do kilku pokoi przez szklane, matowe drzwi. Przede mną znajdowały się przezroczyste drzwi prowadzące do sterylnie czystej i białej kuchni, a po ich prawej stronie były schody, które prowadziły na tę właśnie galeryjkę, którą opisywałam wcześniej.
Kob bez słowa poprowadził mnie na schody. Wspięliśmy się po nich i ruszyliśmy w stronę jednych z tych matowych drzwi. Chłopak otworzył pierwsze z nich, które ze straszliwym skrzypnięciem ukazały... zwykły pokój. Taki jednoosobowy pokój hotelowy, a w każdym razie pokój tak właśnie wyglądający. Łóżko w rogu, obok szafka nocna, szafa, jakaś komódka i drzwi prowadzące najprawdopodobniej do łazienki. Wszystko w przyjemnych dla oka odcieniach granatu i bieli, trochę jak w porcie. Wiecie... takie w stylu tych koszulek w granatowo-białe paski i greckich, małych knajpek.
Kob mruknął coś pod nosem, żebym się rozgościła i zniknął zasuwając za sobą drzwi. Wzdrygnęłam się słysząc ciche skrzypienie za moimi plecami.
Rozejrzałam się po pokoju. W przeciwieństwie do reszty domu wyglądał całkiem przytulnie. Zajrzałam do łazienki. Stała tam umywalka i toaleta, a na ścianie nad umywalką wisiało lustro. I jeszcze jedna rzecz. Prysznic.
Szybko tam weszłam, zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam ubranie i wskoczyłam pod ciepłą wodę. Umyłam włosy i twarz. Od jak dawna się nie kąpałam? Chyba długo. Prawdopodobnie jeszcze w obozie. Na Hadesa...
Wyszłam zadowolona i owinęłam się ręcznikiem. Znalazłam nawet suszarkę! Po kilku chwilach siedziałam na łóżku z suchymi, czystymi i świeżo rozczesanymi włosami i zastanawiałam się co dalej rozbić.
Cały ten dom sprawiał wrażenie nawiedzonego. Bałam się tajemniczego chłopaka, coś w mojej głowie mówiło mi, że jest z nim coś ewidentnie nie tak. No bo jaki chłopak ratuje półboginię, a potem zaprasza ją do "hotelu" nie próbując jej zjeść? Mogłam się spodziewać wszystkiego, ale nie tak miłej niespodzianki. Tutaj musiał być jakiś kruczek. Jakaś rzecz, której nie zauważyłam. Na przykład ten pierścień budził moją niepewność, ponieważ automatycznie kojażył mi się z Eris, moją matką. Postanowiłam zastanowić się dokładniej nad jej dziećmi. A więc tak: głód, ból, kłamstwo... To chyba tyle, jeżeli chodzi o mój zakres wiedzy na ten temat. No dobrze... Nie wyglądał na niedożywionego, więc zaocznie odebrałam mu pensję Pana Głodu. Minę miał może trochę boleściwą, ale bez przesady. Zostało więc kłamstwo, o ile oczywiście nie było innych dzieci, o których istnieniu nie miałam zielonego pojęcia. Jak on powiedział? Że nazywa się Kob? Kob... Coś mi to mówiło, ale nie wiedziałam co! Krążyło gdzieś po głowie i śmiało się z tego, że nie mogę sobie przypomnieć. Okej... Co jeszcze o nim wiem? Właściwie nic. Tylko tyle, że nazywa się Kob, i że kiedy coś mówi, nawet jeżeli wydaje się to kłamstwem, i tak mu wierzę. Tak! Już sobie przypomniałam!
Poderwałam się z łóżka i zaczęłam krążyć po pokoju. Była taka historia, którą usłyszałam w Obozie, już nie pamiętam, czy opowiedział mi ją jakiś heros, czy usłyszałam o niej na lekcji.
A... Już wiem! Taki jeden idiota od Hermesa powiedział mi, że pewnie jestem siostrą tego gościa z mitu, kiedy powiedziałam mu, że tym co doprowadza go do szału jest to, że jego ojciec ma tyle innych dzieci. Potem gonił mnie po całym Obozie z chochlą w dłoni grożąc wydłubaniem oczu, jeżeli powiem to któremuś z jego starszych braci. I że to jest kłamstwem. Kob... Kobaloi* to złośliwy bożek wprowadzający ludzi w błąd. Bóstwo kłamstwa. Tak. Już wiedziałam z kim mam do czynienia. Nie żebym była zadowolona z powodu, że moim wrogiem i wybawicielem jest bożek kłamstwa, ale miło było wiedzieć co się dookoła mnie dzieje.
W chwili, kiedy odnosiłam swoje małe zwycięstwo, stała się kolejna niespodziewana rzecz. Powietrze przede mną zamigotało i za chwilkę miałam tuż przed swoją twarzą obraz przedstawiający... Nico! Miał tylko kilka zadrapań na twarzy, ale poza tym wyglądał nieźle. W tle widzieć było linię drzew i jakieś jezioro. Zobaczył mnie i uśmiechnął się z ulgą. Odetchnął głęboko, jakby cały czas miał wstrzymany oddech.
- Spite! - wykrzyknął – Wiedziałem, że żyjesz! Nie masz pojęcia jak ja się martwiłem! Kiedy spadłaś do tej przepaści cała jaskinia zaczęła się trząść i musiałem uciekać cieniem zabierając Temidę! Co się stało?! - wyrzucił jednym tchem i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ja... - nie wiedziałam od czego zacząć, a do tego zdałam sobie sprawę, że jestem w samym ręczniku. Spłonęłam rumieńcem i szybko poprawiłam ręcznik – Ja spadłam, ale uratował mnie taki jeden...
Opowiedziałam mu w skrócie całą historię. “W skrócie” oznacza, że nie powiedziałam mu o moich atakach śmiechu, nie chciałam, żeby myślał, że jestem obłąkana.
Słuchał w milczeniu. Przerwał mi tylko w jednym momencie.
- Powiedział, że “nie znalazłabyś tam swojego chłopaka”? - zrobił dziwną minę przedstawiającą mieszankę nadziei i niepewności.
- No tak – odpowiedziałam, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- I... hmm... I miał rację? - zapytał zmieszany.
- No tak, przecież rzeczywiście cię tam nie było, nie? Wiem, że to dziwne, bo byłam pewna, że on kłamie, ale...
- Nie o to mi chodziło, chociaż masz rację – przerwał mi syn Hadesa spuszczając wzrok.
Powtórzyłam w myślach jego wcześniejszą wypowiedź. Chłopaka? Już wiedziałam o co mu chodziło.
- Ależ oczywiście! - krzyknęłam udając oburzenie – Jak możesz mieć wątpliwości!
Nico uśmiechnął się jeszcze szerzej i poprosił mnie, żebym kontynuowała opowieść. Opowiadałam więc dalej. Kiedy skończyłam chłopak przez chwilę siedział cicho.
- Czy mogłabyś się na sekundę odsunąć z kadru? - zapytał po jakimś czasie. Niezmiernie zdziwiona przesunęłam się w bok i przeczekałam kilka sekund, po czym wróciłam, jak to powiedział Nico, w kadr.
- O co chodziło? - zapytałam.
- Mogę spróbować przenieść się tu cieniem, ale musiałem wiedzieć, jak to miejsce wygląda – wyjaśnił. Zza jego pleców dobiegł mnie czyjś krzyk.
- Zakochana para! Zakochana para!
Syn Hadesa odwrócił się i spiorunował wzrokiem Daisy, która właśnie skakała po świeżej trawie ze jego plecami wywijając koziołki.
- Miałaś się opiekować miłą panią, tak? - syn Hadesa spojrzał na córkę Demeter stanowczo i prosto w oczy.
- Tak... Ale on ciągle śpi i mi się nudzi! - Daisy zaczęła skakać wokół Nico i nucić coś pod nosem o jakiś poziomkach – A wiesz, jak on się denerwował, kiedy iryfonował do ciebie, a zamiast twojej twarzy pojawiała się ciemność? - dziewczynka nie przestała skakać, a syn Hadesa próbował ją uspokoić, co wychodziło mu tak dobrze, jak Hadesowi bycie kochającym ojcem.
- Nie wiem, ale możesz mi dać z nim porozmawiać? - spytałam już nieco zdenerwowana, ale i szczęśliwa, że Nico się o mnie martwił – Miałaś się przecież zajmować Temidą, nie?
Córka Demeter przestała skakać i zniechęcona odeszła gdzieś w bok, tak, że straciłam ją z oczu.
- No dobrze – powiedziałam – A wy gdzie jesteście?
- Horseshoe Lake, to niedaleko St. Louis – odpowiedział Nico – byłem tu już kiedyś i to miejsce pierwsze wpadło mi do głowy na podróż cieniem – wzruszył ramionami – Tylko, że...
- Że co? Coś jest nie tak? - zapytałam, bo wyczułam w jego głosie niepewność.
- Jest taki jeden mały problem... Strasznie mi głupio, ale obawiam się, że będziesz musiała dłuższą chwilę poczekać, aż się zjawię, bo... Przeniesienie trzech osób, w tym bogini i małej wyrywającej się dziewczynki nie należy do najłatwiejszych zadań, a zaraz po podróży zacząłem do ciebie dzwonić, więc jeszcze nie odpoczęłam – wyglądał na zmieszanego, ale szczęśliwego prawdopodobnie tym, że wreszcie "odebrałam", ale kiedy przyjrzałam mu się bliżej zobaczyłam, że musi być strasznie wyczerpany. Miał wory pod oczami, a skórę tak bladą jak prawie nigdy.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
- Jak tylko będę mógł, to się zjawię. Naprawdę postaram się jak najwcześniej - powiedział szybko i machnął ręką przez obraz, który momentalnie rozwiał się w białą mgłę, z której po chwili nic już nie zostało.
Usiadłam lekko skołowana na Łóżku. Coś mówiło mi, że nie tylko to było nie w porządku. Nie wiedziałam co, ale postanowiłam się na razie tym nie przejmować.
Wstałam, ubrałam się i powoli podeszłam do drzwi na korytarz. Były rozsuwane. Złapałam lekko za klamkę i usiłowałam nimi ruszyć. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu nie stawiały oporu! Ostrożnie wystawiłam głowę na korytarz. Pusto. Bezszelestnie wyszłam i dla niepoznaki zamknęłam za sobą drzwi. Kto wie, może Kob jest idiotą i pomyśli, że jak są zamknięte, to leżę grzecznie w łóżeczku i chrapię pod kołderką, albo, w każdym razie, że siedzę gdzieś tam w środku i nie wychylam nosa z miejsca dla mnie przeznaczonego, jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynkę.
Ale jest małe prawdopodobieństwo, że tak sobie pomyśli, bo przecież wie, kto jest moją matką, a że sam jest jej synem, powinien wiedzieć czego może się po mnie spodziewać.
Westchnęłam cicho, niezadowolona z moich wewnętrznych konkluzji, i ruszyłam ostrożnie, żeby nie wydać nawet najcichszego dźwięku, który mógłby zwrócić jego uwagę.
Doszłam do schodów i przeklinając twarde podeszwy stukające o posadzkę zeszłam powolutku na sam dół i niepewnie stanęłam w "salonie". Cisza jak makiem zasiał panowała w całym domu. Może bożek kłamstwa wyszedł i zostawił mnie samą? Ten wariant niezwykle mi się podobał.
Już chciałam wrócić do sypialni i poczekać na Nico, kiedy usłyszałam cichy, męski głos przeplatający się z damskim, ale niskim i schrypniętym. Niestety nie byłam w stanie wyłapać słów tej rozmowy, ale byłam pewna, że to rozmawiał Kob i jakaś nieznana mi osoba.
Starając się nie wydawać żadnego dźwięku ruszyłam w kierunku drzwi zza krórych dobiegały głosy. Dziwne było to, że wcześniej ich nie zauważyłam, znajdowały się co prawda w cieniu schodów, ale mogłabym przysiąc, że poprzednio kiedy byłam w tej sali po prostu ich tam nie było. Naprawdę pojawiły się dopiero teraz? Nie wiedziałam.
Stanęłam w cieniu rzucanym przez schody i ostrożnie zajrzałam do sali, do której prowadziły drzwi. Moimi oczom ukazał się niecodzienny widok. No, chyba, że codziennie widuje się nastolatka z naturalnie niebieskimi włosami rozmawiającego z kobietą usypaną z piasku i ziemi, która, prawdopodobnie dlatego, że chciała być jeszcze bardziej wyjątkowa, unosiła się pół metra nad ziemią. Na domiar złego Gaja, bo oczywiście domyśliłam się kto to jest, sprawiała wrażenie nieźle wkurzonej. Gestykulowała zażarcie podkreślając swoje słowa.
- Nie możesz jej tu zatrzymać! - szeptała, ale jej głos był gorszy, niż gdyby krzyczała. Brzmiał jak piasek osuwający się spod nóg, kiedy tracisz już nadzieję na wydostanie się z pustyni, na której znajdujesz się strasznie długo. Zdawało mi się, że tracę wszelką nadzieję.
- A niby dlaczego nie mogłaby tu zostać? - postawił jej się Kob – Jest, przynajmniej teoretycznie, moją siostrą i mimo, że jej nie znam nie chcę, żeby umierała w męczarniach na twoim ołtarzu.
Stałam sparaliżowana. Umarła w męczarniach? Złożona w ofierze? Wstrząsnęły mną niepohamowane dreszcze. Oni rozmawiali o mnie. Gaja chciała mnie zabić.
Pomyślicie pewnie, że to głupie z mojej strony, że tak emocjonalnie na to zareagowałam, nie mam racji? Ale to coś zupełnie innego zostać zabitym w walce, albo podczas próby chronienia kochanych osób niż złożonym w ofierze na ołtarzu. Co prawda nie umarłam na żaden z tych sposobów, ale tego pierwszego byłam bliska, więc wiedziałam jakie to uczucie i wiedziałam też, że byłaby to słuszna decyzja. Ale żeby tak umierać, po to, żeby przebudzić Gaję? Na samą myśl o tym dostawałam dreszczy, a przecież właśnie teraz, tuż obok mnie, toczyła się zażarta dyskusja na temat, czy zabicie mnie w ten właśnie sposób jest słuszne.
Pomimo strachu nie umiałam opanować ciekawości i zajrzałam ostrożnie jeszcze raz. Bogini nadal machała rękoma, a bożek kłamstwa przeczył gwałtownymi ruchami głowy, ale nie wiedziałam już co mówili, krew tak szumiała mi w uszach, że nie docierał do mnie nawet dźwięk mojego oddechu.
Starałam się opanować. Cofnęłam się trochę i parę razy odetchnęłam głęboko, po czym zdecydowałam, że nie ma co dłużej tu czekać i powoli weszłam po schodach. W samą porę, bo w tym właśnie momencie drzwi do tajemniczego pomieszczenia, w którym rozmawiali Kob i Gaja otworzyły się i stanęła w nich sama bogini ziemi. Ostrożnie zrobiłam kilka kroków do tyłu, rozsunęłam drzwi i weszłam tyłem do "mojego" pokoju.
Cała drżałam. Usiadłam na łóżku, oparłam łokcie na kolanach i schowałam głowę w dłoniach. Wzięłam kilka głębokich oddechów i policzyłam do dziesięciu. Jeszcze chwilę siedziałam bez zmiany pozycji i oddychałam głęboko, ale po jakimś czasie wyprostowałam się i westchnęłam. "To przez tę Gaję" pomyślałam "To ona wyprowadziła mnie z równowagi tym swoim hipnotyzującym głosem".
Odetchnęłam głęboko jeszcze raz i wstałam. Podeszłam do wyjścia z pokoju i delikatnie rozsunęłam drzwi. Dokładnie w tym momencie usłyszałam głos Kob'a:
- Nie masz tu władzy. Nie jesteś tak potężna jak myślisz, więc wynoś się z mojego domu. Nic ci do niej – jego głos brzmiał doroślej, co podkreślało słowa.
Był bogiem kłamstwa, więc może bogini uwierzyła mu, że nic tu po niej, i że nie jestem jej potrzebna. W każdym razie spojrzała tylko ze złością na mojego gospodarza i rozsypała się w piasek i ziemię, które po chwili rozwiały się po domu. Nie pytajcie, jak to możliwe, że zabrał je wiatr, którego bądź co bądź nie powinno być we wnętrzu domu. Po prostu tak było, a ja, jeżeli nauczyłam się czegokolwiek na własnych doświadczeniach z mitologią grecką, to właśnie tego, żeby nie wdawać się w szczegóły. Mogą przyprawić o niezły ból głowy.
Wtedy Kob mnie zauważył. Odwrócił się, pewnie po to, żeby pójść do kuchni, ale zerknął na górę, na balkon i podchwycił moje spojrzenie. Zrobił zdziwioną minę i uniósł brwi.
- Myślałem, że jesteś w pokoju - odezwał się w końcu – To była tylko...
- Gaja, bogini ziemi próbująca powybijać wszystkich, na których mi zależy – nie dałam mu dokończyć – Przyjaźnicie się? - spytałam spokojnym tonem, jakbym rozmawiała o ciuchach z koleżanką. A przynajmniej tak myślałam, bo nigdy nie miałam bliskiej przyjaciółki i nigdy nie rozmawiałam z nikim o cuchach.
- Nie przyjaźnimy się. O ile zauważyłaś właśnie wywaliłem ją z domu – powiedział zdenerwowany, a kiedy to mówił zrobiłam parę niepewnych kroków w stronę schodów.
- Jesteś znów niemiły – zauważyłam trochę do siebie, ale on to usłyszał.
- Znów? O co ci chodzi? - Śmiesznie wyglądał starając się włączyć proces myślenia.
- Już nie jestem twoją siostrą, na której zależy ci na tyle, żeby nie pozwolić złożyć jej w ofierze? - wymsknęło mi się i od razu zdałam sobie sprawę z własnej głupoty.
- Słyszałaś rozmowę? - jeżeli wcześniej nie był zły, to teraz to nadrobił – nie masz pojęcia jakie to było niebezpieczne, tak sobie schodzić i podsłuchiwać!
- A właśnie, że mam! Przecież ona chciała mnie złożyć w ofierze, do cholery! - poczułam silną potrzebę pokłócenia się z kimś, dawno tego nie robiłam – Myślisz, że nie zdają sobie sprawy z tego, że to może być niebezpieczne?!
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Książę Kłótni i Kłamstwa uśmiechnął się szeroko. Po chwili śmiał się zgięty w pół.
- Nie wiedziałam, że jestem taka śmieszna – mruknęłam obrażona – To nie miało być miłe – dodałam. Stałam teraz już na ostatnim schodku i podpierałam ręce o biodra ze skrzywioną miną. Pierwszy raz ktoś tak zareagował na moją złość.
- Ach... - westchnął Kob, kiedy już się uspokoił – Wiem, że nie miało, ale mnie nie sprowokujesz. Mieszkam od blisko dwóch, czy nawet trzech tysięcy lat z mamą, więc jestem doświadczony.
- Z mamą? - zapytałam całkiem już skołowana – z Eris, w sensie?
- Ano. Ze Eris – odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Chyba nie zauważył mojej miny, bo ruszył w stronę kuchni i powiedział: Jesteś głodna?
- Raczej zmęczona – mruknęłam i na potwierdzenie moich słów ziewnęłam głośno – Ostatnio spałam dawno temu, a wiele mnie spotkało od tego czasu.
Kob wzruszył ramionami i sam wszedł do kuchni. Ja ruszyłam w stronę schodów i po chwili siedziałam znowu na "moim" łóżku.
Wskoczyłam pod kołdrę i zawinęłam ją pod stopy. Nie obchodziło mnie już nic. Kompletnie. Byłam tak zmęczona, że nie przeszkadzało mi to, że jestem w ubraniu. Już pod kołdrą ściągnęłam tylko kurtkę i wtuliłam twarz w miękką poduszkę. Westchnęłam z zadowolenia. Wygodne łóżka rządzą. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy.

***

Stałam w wielkiej sali, całej z białego marmuru, w której znajdowało się dwanaście tronów. Nie na wszystkich, ale na kilku z nich siedzieli jacyś ludzie. A, może powinnam wspomnieć, że mieli po trzy metry wzrostu i o ile się nie myliłam byli bogami.
Rozejrzałam się dokładniej. Na pewno tym, który siedział na złotym, zdobionym w pioruny tronie siedział Zeus. Miał posępną minę i wyglądał na zestresowanego. Założył na siebie włoski, granatowy garnitur. Mimo, że wyglądał poważnie, jego broda była w nieładzie. Wyglądał, jakby nie spał kilka dni.
Nieopodal siedziała elegancka kobieta w oryginalnej greckiej sukni. Biała tkanina pasowała do jej jasnych i przenikliwych oczu. Szarych oczu. Zastanowiłam się chwilę i stwierdziłam, że to musi być Atena, ponieważ dzieci z jej domku w obozie miały takie samo spojrzenie i w większości ten właśnie kolor oczu.
Naprzeciw niej siedział postawny i młody mężczyzna z mieczem u boku. Też miał starogrecki strój, ale był to czerwony strój wojownika. Przypomniałam sobie jak podpadłam jednemu synowi Aresa, mówiąc mu, że ma tak samo złośliwe spojrzenie jak ojciec, i chociaż obelga wydawała mi się wtedy głupia (powiedziałam ją, bo nic innego nie wpadło mi do głowy, a on wcześniej chciał we mnie rzucić naleśnikiem) zrozumiałam już o co mu chodziło. Ares zamiast oczu miał wybuchające w oczodołach malutkie bomby atomowe.
Obok niego siedziała Afrodyta. Nie miałam wątpliwości, bo wiedziałam, że mają romans, a poza tym była najpiękniejszą osobą na sali. Przeglądała się w lusterku i pudrowała idealnie pomalowaną twarz.
Po środku sali płonęło ognisko, a przy nim siedziała mała, najwyżej dziewięcioletnia, dziewczynka i dorzucała do ognia patyków. Wydawało mi się dziwne, że nie wyprosili jej z sali, na naradę.
- Jak już wiecie mamy poważne kłopoty. Temida co prawda została uwolniona, za co powinniśmy podziękować naszym dzieciom, ale, jak już pewnie też wiecie, nie są w stanie jej obudzić. Właściwie ten chłopak nie jest w stanie, bo ta mała tylko skacze, a córka Eris chwilowo gdzieś zniknęła – odezwał się głębokim basem sam Zeus – Co sądzicie o zaistniałej sytuacji – zapytał nie akcentując pytania. Zadał je ogólnie wszystkim, ale wydawało mi się, że zostało skierowane głównie do Ateny.
Bogini mądrości już miała się odezwać, kiedy drzwi do sali otworzyły się z hukiem, a do komnaty wpadł zadyszany nastolatek o blond włosach i uśmiechem tak białym, że powinien być na nim napis "Uwaga! Nie patrzeć! Grozi stałą ślepotą!".
Atena skrzywiła się tak, jakby też nie mogła znieść widoku takiego blasku.
- Spóźniłeś się Apollo – skarciła go głosem złej macochy – A obiecałeś się postarać, pamiętaj, że to specjalnie dla ciebie zwołaliśmy radę tak późno w nocy, żebyś zdążył z tym słońcem.
- Przepraszam – odpowiedział bóg słońca, muzyki i poezji bez cienia skruchy w głosie – Zepsuł mi się model wyścigowy i naukowcy w Pheonix nadal zastanawiają się dlaczego słońce zaszło o piętnaście minut za późno. Nienawidzę tego głupiego busika. A przy okazji! Ułożyłem nowy sonet!
- Oszczędź nam tego – mruknęła siedząca przy ognisku dziewczynka.
- Nie znasz się, Hestio – odburknął bóg poezji.
Hestio? Już wiedziałam kim była, ale muszę przyznać, że nie tak ją sobie wyobrażałam, nie żebym często to robiła, ale jednak...
Apollo zajął miejsce na swoim tronie i założył słuchawki. Wszyscy westchnęli ostentacyjnie i odwrócili od niego wzrok. Teraz każdy bóg czy bogini w sali patrzyli na Gromowładnego. No, może poza Apollem, który przeglądał listę utworów i Afrodytą teraz malującą sobie rzęsy.
- Tak... - Pan Nieba przejechał dłonią po twarzy próbując zebrać myśli – A. Ateno, czy mogłabyś...?
- Tak, ojcze – bogini mądrości uśmiechnęła się sztucznie – Moim zdaniem trzeba powiadomić dzieciaki, że Temidę może obudzić tylko Hypnos. Wiem, że nie wolno się wtrącać, ale...
- To nie będzie konieczne – przerwał bogini Apollo. Nie wyjął słuchawek i mówił trochę za głośno – Myślę, że oni już to wiedzą, a raczej ona, ta córka Eris... Jak jej tam? Sprite? Nie to to picie...
- Spite – poprawiła go niespodziewanie bogini miłości, a kiedy wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, odezwała się usprawiedliwiająco – Jest pierwszą i jedyną córką Eris, która ma chłopaka! No błagam, jak mogłabym nie wiedzieć jak ma na imię. Poza tym przewiduję je ciekawe ży...
- ...cie miłosne – dokończył za nią Ares – Nie życzę jej tego. Jest spoko, potrafi walczyć.
- Czy możemy mówić na temat? - Zapytała z jękiem Atena.
- Tak jest! - Apollo zasalutował – Chodzi mi o to, że ona teraz patrzy na nas we śnie.
W sali zapanowało poruszenie. Afrodyta jęknęła coś o niestosownym ubraniu na wizyty, a Zeus przygładził szybko brodę. Ja uśmiechnęłam się mimowolnie.
Bóg poezji widział mnie chyba jak jedyny, ponieważ spojrzał mi w oczy i mrugnął. W odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam z rozbawieniem na Afrodytę, która próbowała zapleść sobie warkocz francuski. Bóg wojny szeptał jej coś, żeby się nie przejmowała, ale ona tylko szepnęła do niego: "O czym ty do mnie rozmawiasz! Nie masz o niczym pojęcia!".
Pan piorunów westchnął i spojrzał na przestrzeń po mojej prawej stronie, udając, że wie, gdzie stoję.
- Spójrz bardziej w prawo – Apollo wyjął jedną słuchawkę z ucha i patrzył na ojca z rozbawieniem.
- Dość tego! - Zeus nie wytrzymał i ryknął na całą salę – Dobrze. Mamy mało czasu. Musisz wiedzieć, że znajdziecie Hypnosa w Kansas City, ale nie jestem pewny, gdzie dokładnie. Poproście go o pomoc w moim imieniu, a może wam pomoże, ale on czasem każe...
Jego głos zaczął się rozpływać, podobnie jak cała sala. Apollo pomachał do mnie i błysnął zębami, a po chwili pływałam w pustce.
Wszystko zaczęło wokół mnie wirować. Migotały mi obrazy mojego starego domu, kilku domów rodzin zastępczych, smutny budynek sierocińca w Richmond. Potem widziałam twarze i kolory. Niebieski i mój ojciec. Czerwony i moja czwarta "matka". Granatowy i Eris. Zielony i Daisy. Czarny i Nico.
Obraz wyostrzył się i przestał wirować. "Tło" wyjaśniało i po chwili było całkiem białe. Ale syn Hadesa nie zniknął. Patrzył mi w oczy i uśmiechał się lekko, jakby wszystko było w normie, jakbyśmy siedzieli na polu truskawek w Obozie i po prostu byli szczęśliwi.
Uśmiechnął się szerzej, jakby znał moje myśli, a jak złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie. Nasze twarze dzieliły milimetry. Chciałam powiedzieć mu, że go kocham, że jest jedyną osobą, która mnie rozumie, że nie sądziłam, że ktoś taki wyjątkowy mógłby się we mnie zakochać, a on właśnie to zrobił. Odwzajemnił moje uczucia. Ale nie mogłam wydusić ani słowa.
Pochyliłam się więc jeszcze bardziej i nasze usta się złączyły. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Pragnęłam tego z całego serca. Pocałunek zelżał, kiedy musiałam zaczerpnąć powietrza. Wzięłam oddech i znowu go pocałowałam, ale teraz delikatnie.
Zaczęło kręcić mi się w głowie i otworzyłam oczy, budząc się ze snu. Zobaczyłam oddalającą się ode mnie twarz. Teraz była już pięć centymetrów od mojej. O pięć centymetrów za daleko.
- Cześć. Kocham cię – powiedział Nico.

_______________________

I wszyscy rzygają tęczą na: trzy; czte; RY!!!
*Kobaloi - tak naprawdę były to tylko duchy wprowadzające ludzi w błąd, ale ja ubarwiłam tę postać ;P
Dedykuję ten rozdział Wiktorii Ulman, za jej pokopane komentarze :)
Proszę mi wypominać błędy, a na pewno jest ich strasznie dużo, bo popsuł mi się "poprawiacz" w Wordzie :(

sobota, 17 maja 2014

Rozdział IX

Zza drzew wyskoczył na nas... Właściwie trudno powiedzieć co to było. Na pewno jakiś okropny demon z samego serca Tartaru. Mogę stwierdzić tylko tyle, że był niezwykle owłosiony i czarny, miał ostre pazury i kły i nigdy nie widziałam czegoś tak szybkiego. Przeskoczenie całej szerokości pobocza i drogi zajęło mu dokładnie tyle samo czasu ile zwykły człowiek potrzebuje, żeby mrugnąć. Stanął jakieś dwa metry od nas i ryknął. W powietrzu rozniósł się okropny zapach dawno nie mytych... kłów. Miecz zatrząsł mi się w ręce. No bo jak walczyć z czymś takim? Był długi na trzy metry! Mimo tego uniosłam klingę i starałam się spojrzeć mu groźnie w oczy. To był błąd. Jego ślepia świeciły taką nienawiścią, że serce stanęło mi w piersi. Tak jakby nie chciało, żeby ten przerażający stwór je usłyszał. Nie dziwiłam mu się.
Zrobiłam powoli krok do tyłu. Potem kolejny. Potwór śledził każdy mój ruch. Już wolałabym, żeby zaatakował, ale nie. On tylko na nas patrzył. Nagle cofnął się o metr i z rykiem podniósł łapę zakończoną ostrymi jak brzytwa pazurami. Zdążyłam machnąć mieczem. W ostatniej sekundzie. Co prawda nie mierzył we mnie, tylko w Daisy, ale ona przecież nie miała broni poza małym sztyletem. Mógł on służyć do obrony przed czymś małym, na przykład telchinem, o których ktoś opowiadał mi w obozie, ale przeciw temu stworowi nie miała najmniejszych szans. Poszły iskry. Potwór warknął i cofnął szpony. Jednak zaraz potem znowu zaatakował. Tym razem jego celem był Nico, który z trudem odbił cios.
Otrząsnęłam się z osłupienia. Podeszłam monstrum od tyłu, kiedy było zajęte walką z synem Hadesa. Podniosłam Szpon i z krzykiem zaatakowałam bestię.
I wtedy wszystko poszło źle. Potwór obrócił się z niesamowitą szybkością. Obracając się zdążył uderzyć Nico w bok. Ten krzyknął i poleciał w powietrze, po czym z nieprzyjemnym, głuchym odgłosem uderzył głową w asfalt. Nie poruszał się.
- Nico! - wrzasnęłam z rozpaczą w głosie. Łzy napłynęły mi do oczu.
Spojrzałam z wściekłością na tego przeklętego, kudłatego potwora. Nie miałam z nim żadnych szans i dobrze o tym wiedziałam, ale zalała mnie taka fala czystej złości, że przestałam racjonalnie myśleć. Rzuciłam się na niego z podniesionym mieczem. Jakoś udało mi się podbiec bliżej i nie dać się zabić. Przynajmniej na razie. Wszystko dookoła było rozmazane. Jak w zwolnionym tempie dobiegłam do bestii i uderzyłam. Odbiła mój cios, ale widziałam, ze nie spodziewała się takiego obrotu akcji. Odskoczyłam, kiedy zaskoczony potwór machnął na mnie bezradnie łapą. Jak przez mgłę dobiegł mnie krzyk Daisy.
- Spite! Rzuć mi nektar! Ja go nie mam! Dam go Nico'wi!
Cofnęłam się szybko z zasięgu łap bestii i wyciągnęłam z kieszeni buteleczkę, ręką w której nie trzymałam Szpona. Odrzuciłam ją za siebie modląc się do wszystkich greckich bogów o to, żeby trafiła mniej więcej tam, gdzie stała Daisy.
- Mam ją! - usłyszałam.
Dobrze. Potwór znowu ryknął i zaatakował. Przetoczyłam się pod nim i spróbowałam ciąć od tyłu, ale był za szybki. Zdążył się odwrócić. Machnął na mnie łapą. Tym razem nie miałam tyle szczęścia co poprzednio. To prawda, przyjęłam cios na miecz, ale był on tak silny, że zatoczyłam się do tyłu i przewróciłam na asfalt. Potwór stał parę metrów przede mną, na trawie. Za nim były gęste krzaki. Wydało mi się, że one rosną. Może uderzyłam się za mocno w głowę? Nie... Te krzaki rzeczywiście się rozrastały! Nim się obejrzałam oplotły tylne łapy potwora. Ten próbował wyszarpnąć się z ich uścisku, ale na próżno. Trzymały mocno.
Spojrzałam na córkę Demeter. Stała na drodze z wyciągniętymi w kierunku stwora rękoma i z zaciśniętymi oczami. Prawie się uśmiechnęłam, ale wtedy zobaczyłam Nico. Leżał za nią. Nadal się nie poruszał. Buteleczka nektaru stała obok, jeszcze nie otwarta. Chciałam do niego podbiec i mu pomóc, ale potwór przypomniał mi rykiem o swoim istnieniu. Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Wlepiał we mnie swoje straszliwe, czerwone ślepia. Przeszył mnie dreszcz. Czułam jak płynie od niego czysta fala nienawiści. Ja też taką czułam. Po raz kolejny uniosłam Szpon i z zamkniętymi oczami uderzyłam w uwięzionego stwora. Kiedy je ponownie otworzyłam już go nie było. Na ziemi leżała kupka szarego proszku, który szybko rozwiał wiatr. Krzaki cofnęły się na swoje miejsca. Daisy opuściła dłonie i otworzyła oczy. Wyglądała na wyczerpaną, ale uśmiechała się zwycięsko. Uśmiechnęłam się do niej przelotnie, ale zaraz spoważniałam. Nico.
Podbiegłam do niego. Uklęknęłam obok i odkręciłam butelkę z nektarem. I co teraz? Nie miał żadnej poważnej rany. Wszystko przez uderzenie głową w asfalt. Chciało mi się płakać. Gdyby coś mu się stało to chybabym umarła z rozpaczy. Dopiero teraz zauważyłam ile on dla mnie znaczy. Świetne wyczucie czasu!
Wokoło panowała niesłychana cisza. Właśnie znajdowaliśmy się na totalnym zadupiu. W głuszy. Jak echo rozbrzmiały mi w głowie słowa przepowiedni: cel wyprawy osiągnie, lecz umrzeć może w głuszy.
Nie! To się nie stanie! - pomyślałam. Podetknęłam buteleczkę synowi Hadesa do ust, które miał uchylone. Wmusiłam w niego pół nektaru i sprawdziłam oddech. Dobrze. Oddychał. Co prawda oddech miał płytki i urywany, ale to nic. Zastanawiałam się jak sprawdzić jego stan. Był strasznie blady. Normalnie znaczyłoby to pewnie, że jest źle, ale Nico zawsze był taki blady. Nie umiałam sobie wyobrazić, żeby był bardziej biały. Chyba musiałby zzielenieć, a na razie był po prostu biały. A temperatura? Też trudno stwierdzić. Powinien mieć trzydzieści sześć i sześć stopni Celsjusza, nie? No ale on zawsze był zimny! Nie wiedziałam jak sprawdzić jego stan, więc po prostu usiadłam i czekałam.
- Wiesz... Należą ci się barwa za pokonanie tego potwora – córka Demeter przerwała ciszę – To był Echtrhros* bóg nienawiści – zobaczyła moje pytające spojrzenie – śnił mi się.
- Aha. Dziękuję. Ale bez ciebie bym sobie nie poradziła. Świetnie nam razem poszło, tylko... - zerknęłam na Nico.
Daisy kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym położyła się niedaleko w trawie i zamknęła oczy.

***

Po jakimś czasie wlałam w syna Hadesa resztę nektaru i obserwowałam uważnie. Kiedy ostatnia kropla zniknęła w jego ustach policzki mu się zaróżowiły. Wziął głębszy oddech i otworzył szeroko oczy.
- Nico! Nigdy już tego nie rób! - krzyknęłam i przytuliłam go. Nie wiem co wtedy myślałam. Chyba nie myślałam, o czym świadczy to co zrobiłam sekundę później. Tak. Ja pocałowałam syna Hadesa. Prosto w usta. Nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone. Ale potem Nico odwzajemnił pocałunek i moje zaskoczenie sięgnęło zenitu. Jednocześnie byłam najszczęśliwszą półboginią na ziemi. Zapewniam. W końcu, kiedy się od siebie oderwaliśmy, Nico zapytał:
- Czego mam nie robić? - uśmiechał się wtedy cudownie i byłam tak zapatrzona w jego twarz, że dopiero po chwili dotarło do mnie jego pytanie.
- Masz mi więcej nie umierać! - próbowałam się rozzłościć, co zazwyczaj wychodziło mi świetnie, ale nie umiałam. Byłam zbyt szczęśliwa – Myślałam, że ty umierasz. Przepowiednia, wiesz...
- Och – na sekundę spoważniał, ale po chwili znowu się uśmiechnął – Wszystko jest dobrze. Tak? Wszystko będzie dobrze.
Wstał i podał mi rękę. Złapałam ją i też wstałam. Czułam się tak lekko, byłam szczęśliwa jak nigdy. Nie tylko Nico nie umarł, ale jeszcze to! Miałam ochotę wznieść się w powietrze!
Obudziliśmy Daisy, zjedliśmy resztki prowiantu i ruszyliśmy dalej. Znowu w ciszy, ale to była przyjemna cisza. Daisy znowu biegała i podziwiała kwiaty, a ja i Nico trzymaliśmy się za ręce.

***

Nie mieliśmy pieniędzy na wejście do parku, więc przeszliśmy pod ogrodzeniem. Naprawdę powinni czasami sprawdzać te siatki.
Znaleźliśmy się w ciemnym i gęsto zarośniętym lesie**. Z mieczami świecącymi w ciemności poruszaliśmy się powoli do przodu. Mieliśmy znaleźć jakąś jaskinię, ale jak mamy cokolwiek odnaleźć w tych ciemnościach? Nie docierało tu niemal żadne światło, bo i nie miało jak docierać. Zasłona liści była gęsta jak broda Zeusa. Do tego słońce już zaszło. Szłam niepewnie przed siebie i wytężałam oczy starając się dojrzeć coś w nikłej poświacie Szpona. Daisy mruczała coś pod nosem o niezabieraniu latarek. Tylko Nico szedł w miarę pewnie. Zachowywał się, jakby widział wszystko i zwalniał kroku tylko ze względu na nas. Ten to ma szczęście...
Zatopiłam się w szczęśliwych myślach. Skreśliłam w wyobraźni potwory, Tartar i Hades wie co jeszcze złego, co czyha na półbogów na tym świecie. Ujrzałam w głowie obraz Obozu. Ja i Nico walczący razem na miecze lub siedzący w lesie, na polanie. W ciemności. Patrząc w gwiazdy. Może jednak jakiś potwór dla rozrywki? Ten obraz wydawał mi się zbyt idylliczny. Dorzuciłam kilka małych demonów, przed którymi możemy się nawzajem bronić. Tak... Teraz jest dobrze. Jest miłość i jakaś akcja.
Zamyśliłam się tak bardzo, że nie zauważyłam, że syn Hadesa przystanął, w związku z czym wpadłam na niego i nieomal przewróciłam. Zaklęłam cicho po grecku i wyjrzałam zza jego pleców, żeby zobaczyć, co go zatrzymało.
Światło. Pochodnie. I mroczne wejście do jaskini. Nie podejrzewałam, że to będzie takie proste. Po prostu otwarte wejście? Żadnych potworów ani demonów na straży? Nawet najmniejszego, żałosnego telchina-strażnika? Coś mi nie pasowało... To stanowczo za łatwe... Ale jeżeli nic nie ma tutaj, to co może się czaić w środku? Na tę myśl moje ciało przeszył dreszcz. Wiedziałam co będzie czekać na nas w środku. Moros. Niespodziewanie zrobiło mi się zimno. Zadrżałam.
- Spite? Co się stało? - odwróciłam głowę w bok i napotkałam pytające spojrzenie syna Hadesa.
- Wiesz... Wiem, co tam na nas czeka. - zapatrzyłam się na wejście do groty. Usłyszałam obok siebie ciche westchnienie Nico.
- Tak, ja też. Musimy się z nim zmierzyć. I tym razem nie dam się tak łatwo znokautować – w jego głosie zabrzmiała pewność.
Nie skomentowałam tego. Wpadła mi do głowy nagła myśl. Daisy. Nie powinna tam wchodzić, to zbyt niebezpieczne. Chwilę gryzłam się z myślami, ale zaraz potem miałam już rozwiązanie. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że to zbyt niebezpieczne, wtedy na pewno by się nie zgodziła zostać tutaj.
- Daisy? - odezwałam się zerkając na nią – Posłuchaj, mam dla ciebie zadanie, dobrze? - kiwnęła głową – Musisz tu zostać... I pilnować wyjścia z jaskini! - dodałam szybko, widząc, że już miała zamiar zaprotestować. - Zrozum. Ja i Nico tam wejdziemy i szybko uwolnimy tę panią, która jest w środku, ale... Tu, jak widzisz nie ma strażnika. Może gdzieś poszedł? Ktoś musi pilnować wejścia... To bardzo ważne zadanie i jeżeli się boisz, to, oczywiście, możesz iść z nami...
- Nie! Jasne, że się nie boję! Zostanę! Nawet siłą mnie nie zmusisz do wejścia do tej groty! - zrobiła oburzoną minę.
- No dobrze, dobrze... Możesz zostać – powiedziałam „wspaniałomyślnie”, dumna ze skutków tej rozmowy.
Zerknęłam na Nico, który patrzył na mnie ze zdumieniem. Uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam ramionami. Zerknął na Daisy, która wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną. Na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia i po chwili uśmiechał się szeroko.
- No nie wiem... To może być zbyt niebezpieczne... - syn Hadesa udał, że się zastanawia.
- Wcale nie! Mam sztylet i będę was bronić! - Daisy wyciągnęła sztylet i zaczęła nim wymachiwać pokazując nam, jak ma zamiar pozabijać wszystkie okropieństwa, które śmieją zbliżyć się do jaskini.
- No dobrze, ale uważaj na siebie – powiedział Nico, po czym zerknął niepewnie na grotę – My już idziemy.
Przytuliłam Daisy, życzyłam jej szczęścia i ruszyłam w stronę jaskini. Syn Hadesa pomachał do niej i zrównał ze mną kroki. Weszliśmy w krąg światła rzucanego przez płonące pochodnie. Odwróciłam się ostatni raz. Daisy stanęła przy wejściu, tyłem do nas, z rękami założonymi za piersi, rozstawiła szeroko nogi i starała się wyglądać groźnie. W zielonej bluzie niemal wtapiała się w tło. Przeniosłam wzrok na ciemne wnętrze groty i zdecydowanym krokiem ruszyłam przed siebie.

***

Szliśmy powoli ciemnym korytarzem. Nie widziałam absolutnie nic. Złapałam Nico za rękę.
- Widzisz cokolwiek? - zapytałam, nie wiem czemu, szeptem.
- Szczerze mówiąc to nie – zaśmiał się cicho – ale wyczuwam mniej-więcej gdzie idzie ten korytarz... Chociaż to raczej specjalność Hazel. Dlaczego szepczemy?
- Nie wiem – powiedziałam trochę głośniej – A dlaczego nie? - zapytałam zaczepnie.
- Kiedy się szepce głos się zmienia – odpowiedział lakonicznie.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Nadal trzymaliśmy się za ręce. Chciałam go już nigdy nie puszczać, teraz czułam się bezpiecznie.
- Przed nami jakieś rozgałęzienie – mruknął cicho syn Hadesa – Idziemy w lewo, czy w prawo?
- Nie wiem. Czujesz coś w tych korytarzach? -mój głos brzmiał dziwnie głucho, a echo, które do nas wracało było przerażające.
- W obydwu cuchnie śmiercią – zauważył optymistycznie Nico.
- A w którym mniej? - zapytałam zastanawiając się, co może się czaić w tym, który nie prowadzi do Morosa. Inne potwory?
- Chyba ten z lewej, ale z tego po naszej prawej czuję ciepło. To może znaczyć, że znajduje się tam coś innego niż tylko potwory.
Bez słowa skierowałam się w stronę prawego korytarza i pociągnęłam syna Hadesa za sobą.
Po chwili dotarliśmy do... Właściwie, to nie wiem, ale zrobiło się chłodniej, więc zrozumiałam, że weszliśmy do jakiejś większej komory. Zdawało mi się, że widzę nikłą poświatę przed sobą, trudno powiedzieć jak daleko.
- Widzisz to światło? – zapytał Nico podtwierdzając moje przeczucia.
- Właśnie zastanawiałam się, jak daleko jest – odpowiedziałam.
Syn Hadesa ruszył przed siebie, a ja za nim. Czułam się niepewnie. Coś we mnie mówiło mi, że to nie takie proste, że na pewno zdarzy się coś złego, ale nic się nie działo, więc kazałam się zamknąć mojemu przeczuciu i przyspieszyłam kroku.
Poświata stawała się coraz jaśniejsza, teraz byłam pewna, że to jest to. A raczej, że to jest ona. Temida. Ciało leżącej kobiety świeciło się lekko jak w moich snach. Miała zamknięte oczy i wyglądała, jakby była pogrążona we śnie. Puściłam rękę Nico i podbiegłam do niej. Jej stopy były przywiązane łańcuchami do ziemi, tak jak się tego spodziewałam. Uniosłam Szpon i już miałam w nie uderzyć, kiedy usłyszałam cichy głos syna Hadesa.
- Cicho. Nie ruszaj się – szepnął tak bezgłośnie, że nie byłam pewna, czy się nie przesłyszałam.
Odwróciłam się w jego stronę. Tak, on to powiedział. W lekkim świetle rzucanym przez boginię, wiedziałam jego twarz i usta, na których trzymał wyprostowany palec na znak ciszy. Zapytałam go spojrzeniem o co chodzi, a on zerknął za siebie.
Najpierw usłyszałam ciche szuranie, kroki, ale na pewno nie człowieka. Potem zobaczyłam ruch i już wiedziałam co to jest. Na razie na chyba nas nie zauważył, ale szedł w tę stronę. Wstrzymałam oddech. Powoli zrobiłam krok do tyłu, następny. I jeszcze jeden. Nico też się cofał. Ominęliśmy Temidę i schowaliśmy się w cieniu skały, która szczęśliwie stała niedaleko.
Po chwili naszym oczom ukazał się on. Bóg gwałtownej śmierci, niespodziewanych wypadków, nieszczęśliwego losu i tragicznego zgonu. Okropny potwór wielkości ciężarówki z ogonem najeżonym kolcami i z oczami pałającymi nienawiścią tak wielką, że nasz poprzedni przeciwnik mógł się schować. Był to sam Moros. Kroczył powoli i dumnie, zmierzając w stronę Temidy. Obszedł ją dwa razy i szturchnął łapą. Mruknęła coś pod nosem, ale się nie obudziła. Potwór zaczął się cofać i już dochodził do wyjścia z komory. Właśnie miałam odetchnąć z ulgą, kiedy usłyszałam głęboki i chrapliwy głos.
- Nie ciesz się tak. Nie myśl, że was nie zauważyłem - Moros odwrócił się szybko i spojrzał mi prosto w oczy – Nie dam sobie odebrać tej bogini – rzucił Temidzie nienawistne spojrzenie, po czym przeniósł z powrotem wzrok na mnie.

***

Stałam, sparaliżowana strachem, i wpatrywałam się w potwora. Wiedziałam, że jego największym marzeniem jest zabicie nas. W jego oczach widziałam nie tylko nienawiść, ale też niczym nieuzasadnioną żądzę mordu. Po głowie latało mi mnóstwo myśli, ale żadna nie była wesoła. Myślałam o różnych możliwych rodzajach mojej własnej śmierci. Co najmniej połowa przedstawiała mnie umierającą w tym miejscu, raz byłam zabijana przez samego Morosa, raz przez rzut o skałę, a raz przez upadek z krawędzi urwiska. Wzdrygnęłam się. To nie ja. To on mnie do tego zmuszał. Wcale tak nie myślałam. Na pewno miałam jakąś weselszą przyszłość. Z synem Hadesa, w Obozie, czy gdziekolwiek indziej.
- Nie umrę tutaj – odezwałam się pewnym głosem, chciałam czuć się choć w połowie tak pewnie, jak to zabrzmiało, ale naprawdę byłam śmiertelnie przerażona.
Po jaskini rozniosło się echo przerażającego śmiechu, przypominającego ryk rannego zwierzęcia. Zrobiło się od niego jeszcze bardziej chłodno, a moje serce próbowało się wyrwać ze strachu.
Mimo to wyciągnęłam Szpon i drżącą ręką uniosłam go do góry, tak, żeby potwór zobaczył klingę.
- Och! Masz zamiar walczyć? - znowu ten okropny śmiech – Lepiej się nie wysilaj. Mogę cię zabić nawet nie ruszając się z miejsca – wiedziałam, że nie blefował.
Odwróciłam się w stronę Nico. W jego czarnych oczach czaił się strach. Może nie aż taki, jaki ja czułam, ale jednak strach. Nie chciałam, żeby znowu coś mu się stało.
- Nico – odezwałam się.
- Hmm...? - mruknął nie odwracając wzroku z potwora, który zaczął iść powoli w naszą stronę.
- Posłuchaj. Ja go zajmę, a ty uwolnisz Temidę.
- Chyba zwariowałaś – oznajmił i spojrzał na mnie z wyrzutem – Nie zostawię cię samej! - takiej odpowiedzi się spodziewałam i byłam na nią przygotowana.
- Nie. Ja go zajmę, a ty ją uwolnisz. Nie załatwimy go w walce i nie mam zamiaru nawet tego robić. Mam plan, ale ty musisz odciąć jej łańcuchy i być przygotowanym na podróż cieniem. Dobrze? - spojrzałam na niego twardo.
Wyglądał jakby miał zamiar się spierać, ale zobaczył moją groźną minę i westchnął cicho.
- Dobrze, ale uważaj na siebie – odwrócił się do Temidy, ale po sekundzie namysłu znowu stanął przede mną, przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętne.
- Kocham cię – szepnął i podbiegł do bogini.
Odwróciłam się do Morosa, który był jeszcze bliżej i wyprostowałam się.
- Ooo... Jak widzę jesteście zakochani... - mruknął, co zabrzmiało jak warkot wściekłego psa, a słowo “zakochani” wypowiedział z taką nienawiścią, że aż się wzdrygnęłam – Tym ciekawiej będzie was zabić.
- Dogadałbyś się z Afrodytą – mruknął Nico zza moich pleców.
Zignorowałam obydwu i zaczerpnęłam powietrza.
- Morosie – powiedziałam na tyle głośno, żeby usłyszał mnie jasno i wyraźnie – Musisz być strasznie zły, nie mam racji? - zrobiłam ulitowaną minę, mając nadzieję, że to, że stoję tyłem do źródła światła nie przeszkadza mu w ujrzeniu wyrazu mojej twarzy.
- A to niby dlaczego? - zapytał zdziwiony i przystanął.
- No, dlatego, że musisz siedzieć tutaj i pilnować tej nudnej bogini na rozkaz naszej babki, Gai – celowo użyłam tu słowa “naszej”, żeby sprawić, że uzna mnie podświadomie za rodzinę.
- Co z tego, że muszę tu siedzieć? - potwór był zdezorientowany obrotem sytuacji.
Musiałam się bardziej skupić. Co musi go najbardziej denerwować? Skoncentrowałam się na nim i wytężyłam umysł. Po chwili miałam już odpowiedź.
- A to z tego, że inni twoi bracia mają dużo ciekawsze rzeczy do roboty. Twoja matka... – wzdrygnęłam się uświadamiając sobie, kim jest jego matka – Twoja matka, Eris, chyba nie za bardzo cię lubi, skoro pozwala ci tu siedzieć. Ja też jestem jej córką i wiem, że ty w ogóle jej nie obchodzisz. Po co masz tu siedzieć? Strasznie musisz się tutaj nudzić...
- Moja matka... - warknął cicho, a ja ucieszyłam się, czując, że jego gniew zwraca się w inną stronę.
Zerknęłam za siebie, żeby zobaczyć jak radzi sobie Nico. Syn Hadesa klęczał przy Temidzie i próbował podważyć już drugi łańcuch, Moros nie zwracał na niego uwagi. Jak dotąd szło mi świetnie. Miałam być z czego zadowolona.
- Tak, twoja matka. Porzuciła cie, zostawiła na pastwę losu i przez to trafiłeś do Gai, która tak cię wykorzystuje. Pomyśl tylko, na co ci to? Co ona ci obiecała? To jest nic nie warte. - nie wiem skąd wiedziałam, że bogini ziemi obiecała mu, że dostanie ofiarę ze stu herosów, ale byłam pewna, że teraz, po tym jak zmanipulowałam mu umysł, będzie zły na Gaję i nie będzie chciał jej ofiary.
- Masz rację... Na co mi stu herosów? Na nic! Muszę się na niej zemścić, tylko... - znowu się zamyślił, a ja jeszcze raz zerknęłam na syna Hadesa.
- Ona nie może się obudzić – szepnął widząc, że na niego patrzę – Myślisz, że możemy ją tak przenieść?
- Nie wiem... - odpowiedziałam cicho – Jeżeli podróż cieniem osłabia, to nie wiemy, czy potem zdołamy ją zbudzić. Masz nektar? Podaj jej go. Tylko szybko, bo nie wiem jak długo Moros będzie mnie słuchał.
- Tak - powiedziałam do potwora, który znowu zaczął się do nas zbliżać, chyba za długo ignorowałam. Mógł już się wyswobodzić z mojej mocy – Musisz się na niej zemścić! Pomyśl tylko jak chciała cię wykorzystać! Wiesz co? Wiem chyba co będzie dla niej najgorsze! Wiem, czym ją strasznie, ale to strasznie zdenerwujesz!
- Czym? - zapytał potwór i znowu przystanął – Czym mogę ją tak zdenerwować, żeby była tak zła jak ja jestem?
- Tym, że nas wypuścisz. I mnie, i tego syna Hadesa i boginię. Właśnie jej kazała ci pilnować, prawda? Więc jak pozwolisz jej uciec, to będzie strasznie zła! - to był mój ostatni argument, jeżeli go nie uzna, to mamy przerąbane.
- Może tak... Ale wiesz co? - powiedział, a ja zastygłam. Nie posłucha? - Mam lepszy pomysł... Miałem zamiar zabić tylko chłopaka, bo Gaja kazała mi zostawić w spokoju córkę Eris, twierdzi, że będziesz jej potrzebna. Może bym tak cię zabił, a twojego kochasia i boginię uwolnił? To ją zdenerwuje bardziej...
Zamarłam. Gaja kazała mnie oszczędzić? Zaczęłam się nad tym zastanawiać, ale zaraz się upomniałam. Ten potwór chce mnie zabić, muszę jakoś z tego wybrnąć.
- Posłuchaj mnie! - krzyknęłam – Jestem potrzebna do uwolnienia bogini, beze mnie ona może umrzeć, a Gai chyba bardziej zależy na niej, niż na moim życiu!
- E tam, blefujesz– odpowiedział po prostu potwór.
Zaczął podchodzić do mnie szybszym krokiem.Cofnęłam się o krok, potem o kolejny, a potem odwróciłam się i odbiegłam w stronę przeciwną niż Moros.
- Spite! Stój! - dobiegł mnie krzyk syna Hadesa – Przepaść!
Wyhamowałam ostro tuż przed upadkiem w dół. Zerknęłam za siebie i zobaczyłam potwora biegnącego w moją stronę. Potem spojrzałam na Nico i Temidę. Bogini już otwierała oczy i właśnie usiadła, a syn Hadesa machał do mnie ręką, żebym podbiegła. Zaczęłam iść w jego stronę.
- Nie! - usłyszałam przerażający ryk – Nie uciekniesz mi!
Moros był już tuż przy mnie. Zrobiłam machinalnie krok w tył. I to był błąd. Zachwiałam się i runęłam do tyłu. Usłyszałam jeszcze czyjś krzyk. Zaczęłam machać rękoma i udało mi się złapać jedną dłonią wypustki w skale. Szarpnęło mną niemiłosiernie i uderzyłam całym ciałem w zbocze.
Spojrzałam w górę. Strasznie daleko musiałabym się wspinać, jakieś pięćdziesiąt metrów.
Zza krawędzi wychylił się Nico.
- Spite trzymaj się! Zaraz znajdę sposób, żeby cię z stamtąd zabrać!
- Nie wytrzymam! - odkrzyknęłam, a moje palce cicho się ze mną zgodziły – Nico! Kocham cię!
Puściłam się i runęłam w ciemność.


____________________________________

*Echtrhros - nazwa wymyślona przeze mnie. Od gr. "nienawiść
**Nie mam pojęcia, jak może wyglądać rezerwat w okolicach St.Louis, wiem tylko, że na pewno taki jest.
Rozdział dedykuję Teabunny, za wszystkie miłe komentarze :)
I wszystkim, którzy czekali na romantyczną scenę <3 :)
Ankieta wykazała, że piętnaście osób czyta tego bloga, ale go nie komentuje. Proszę, jeżeli czytasz, to napisz co o tym myślisz. Wystarczy tylko "fajne", albo jakaś krótka, ale uzasadniona krytyka. Można pisać z anonima, ja na prawdę nie widzę, kto to napisał!
Dziękuję za czytanie! :D