Dni
w obozie mijały mi na treningach, sprzeczkach z Leonem i rozmowach z
Nikiem. Ze snem było coraz gorzej, już prawie w ogóle nie mogłam
zasnąć. Chodziłam więc po placu z domkami, i czasem podglądałam
Nica. Też miał problemy za snem. Nie takie jak ja, ponieważ ze dwa
razy udało mu się przespać całą noc, a potem, rano miał lepszy
humor. Tak minął tydzień. Do tego dnia, kiedy wszystko się
zmieniło. Zacznę od rana owego dnia.
Wstałam,
jak zawsze wcześniej, po nieźle przespanej nocy. Ubrałam się i
wyszłam z domku. Przywitałam się z Nickiem, który zawzięcie
okładał mieczem manekiny na arenie. Wyglądał na rozzłoszczonego,
jego czarne oczy błyszczały ze złości i żalu, i nie chcąc mu
się narażać (nabrałam do niego szacunku, czasami naprawdę się
go bałam) poszłam dalej. Usiadłam pod drzewem na skraju lasu i
myślałam nad ostatnim tygodniem. Wiele się nie zdarzyło.
Pokłóciłam się z paroma obozowiczami, znowu używając mojej
niezwykle pomocnej
mocy. Oczywiście nie robiłam tego specjalnie, ale nie umiałam tego
wytłumaczyć nikomu poza Nikiem i Leonem, więc byli oni moimi
jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Nie potrzebowałam więcej
przyjaciół. Miałam z kim rozmawiać i z kim się pośmiać.
Zastanawiałam się czy powiedzieć Chejronowi o moich
„zdolnościach”. Podjęłam decyzję. Wstałam i ruszyłam w
stronę Wielkiego Domu.
Na
schodach się zawahałam, ale szłam dalej, do drzwi. Były otwarte,
więc przekroczyłam próg i weszłam do środka. Było tam
nienaturalnie chłodno, wręcz zimno. Zauważyłam uchylone drzwi do
„gabinetu” Chejrona. Pomyślałam, że to niegrzecznie wchodzić
do czyjegoś gabinetu, ale go nie było, niczego nie zauważy. Powoli
podeszłam do drzwi i otworzyłam je szerzej. Gabinet
był zagracony. Na jednej ścianie wisiały koszulki z różnych
zjazdów i kongresów - IMPREZOWE KUCYKI '09
VEGAS,
IMPREZOWE KUCYKI '10 HONOLULU itd. Nie miałam pojęcia kim są wyżej
wspomniane „Imprezowe kucyki”, ale ich imprezy na pewno nie były
dla dzieci. Na koszulkach były powypalane dziury. Na półce nad
zagraconym biurkiem Chejrona stał stary odtwarzacz płyt, a obok
niego pudełka z różnymi płytami, m.in. „Dean Martin" i
„Frank Sinatra”.
Jednak
najbardziej w całym gabinecie przyciągały uwagę zdjęcia herosów.
Jeden z nowszych przedstawiał nastolatka z ciemnymi włosami i
niesamowitymi oczami koloru morza. Stał obok dziewczyny z blond
włosami i szarymi oczami, pomyślałam, że to pewnie Percy Jackson,
sławny syn Posejdona. Z innych, starszych, fotografii uśmiechali
się znani ludzie. „No, przynajmniej wiem kto tu się nie
znajdzie, ja” pomyślałam. Byłam w podłym humorze.
Podeszłam
bliżej i zaczęłam przyglądać się fotografiom. Ku swojemu
zdziwieniu znalazłam jedną, która kogoś mi przypominała.
Przedstawiała uśmiechniętego chłopaka z czarnymi oczami i
włosami. Miał na sobie jaskrawo zieloną kurtkę i pomarańczową
czapkę. Stał po pas w zaspie i śmiał się histerycznie do kamery.
Cały był w śniegu, jakby przegrał bitwę na śnieżki. Nie... To
przecież nie może być...
-
Bardzo się zmienił, prawda? - usłyszałam tuż przy uchu.
Odwróciłam się na pięcie. Za mną stał Chejron. Jak udało mu
się podejść tak cicho? To pytanie nurtowało mnie bardzo długo,
nigdy się tego nie dowiedziałam.
-
Czy to jest Nico? - wydusiłam, byłam tak zaskoczona, że
zapomniałam, że nie powinno mnie tu być (proszę, śmiej się do
woli!).
-
Tak. Niedługo po zrobieniu tego zdjęcia Percy wrócił z misji, i
powiadomił go o śmierci siostry. Nico uciekł, zostawiając nam na
pamiątkę tę piękną rysę na podłodze w kantynie.
Zostawił
tę rysę w kantynie? „Przecież ona jest strasznie długa!”
myślałam. „Jak udało mu się to zrobić?”.
-
Ale, nie przyszłaś tutaj, żeby rozmawiać o Nicu, Prawda?
-
Nie... Chciałam porozmawiać na inny temat. - zgodziłam się –
Przyszłam tu bo...
-
Nie krępuj się, mów.
-
Chciałam powiedzieć, że ja , kiedy pokłóciłam się z Drew... -
zerknęłam na niego niepewnie.
-
Rozumiem cię. Z nią nie łatwo się przyjaźnić. - pokiwał głową
ze zrozumieniem.
-
No więc, ja jej dobrze nie znałam, szczerze mówiąc nie wiedziałam
kim ona jest, ale wiedziałam.
-
Wiedziałaś?
-
Nie! To znaczy... Wiedziałam co jej sprawi przykrość, co
spowoduje, że będzie chciała się ze mną kłócić...
Chejron
zamyślił się. Wyglądał na zaniepokojonego. No to fajnie. Udało
mi się przestraszyć zahartowanego przez trzy tysiące lat centaura.
Miałam być z czego dumna.
-
Co się stało? - zapytałam go – Czy ja coś źle zrobiłam?
Spojrzał
na mnie smutno. Dotarło do mnie co
źle zrobiłam. Urodziłam się. On wiedział, wiedział kim jest
moja matka. I nie powie mi dla mojego dobra! Czułam narastającą we
mnie złość. Wiedziałam, że powinnam ją próbować powstrzymać,
ale nie umiałam, nie chciałam.
-
Nie mogę ci powiedzieć kim jest twoja matka. - powiedział widząc
zrozumienie w moich oczach – Uwierz mi, to dla twojego dobra.
Nie
wytrzymałam. Potok słów wypłynął ze mnie wbrew mojej woli.
-
Nie robisz tego dla mojego dobra! Nie chcesz mnie chronić! Twoja
„mądrość” - tu zrobiłam cudzysłów palcami w powietrzu –
nie może mnie ocalić! Pomyśl ilu herosów mógłbyś uratować
podczas wojny Tytanów, gdybyś naprawdę był mądry!
I
wybiegłam z Wielkiego Domu nie oglądając się za siebie, ale wiem,
że on tam stał i patrzył za mną, jak odbiegam.
***
Wiem,
wiem. Nie było to miłe. Tak naprawdę, nie było to nawet
dopuszczalne. Teraz żałowałam, ale co z tego, to już się
stało, a ja nie umiałam cofnąć czasu. Biegłam dalej przed
siebie, nie zważając na krzyki zdenerwowanych obozowiczów na
których wpadałam. Wiatr szumiał mi w uszach, wył, właściwie
brzmiało to jak przeraźliwy krzyk. Nic nie widziałam przez łzy.
Tylko kolory. Zauważyłam właśnie, że z tęczowych zmieniły się
na zielone. Wbiegłam do lasu. Coś poruszało się przede mną. Z
wielkim hukiem wpadłam na kogoś.
-
Nie! - Krzyknęłam tuż przed zderzeniem.
-
Ayuda! Santa Madre! - usłyszałam.
Czy
to hiszpański? BUM! Miałam gwiazdy przed oczami, tysiące gwiazd.
Usiadłam powoli, masując sobie rozbolałą głowę i starając się
skupić na tym „cośu” wzrok. Tym razem nie był to Nico (na
szczęście!), był to Leo, z chyba nieodłączną kupą złomu.
Zerwał się na równe nogi, zatoczył się, i klepnął dłonią w
czoło. Podziałało. Wzrok mu się wyostrzył. Miał na sobie strój
„roboczy” i cały był uwalany smarem. Nagle poczułam pulsujący
ból w ramieniu, w miejscu w którym próbował odepchnąć mnie
ręką, gdy w niego wbiegłam. Spojrzałam tam i zobaczyłam, że
jestem poparzona.
-
Idiota ze mnie! - krzyknął, tym razem mogłam go zrozumieć.
Zerknęłam na jego dłoń, mając nadzieję, że zobaczę tam po
prostu rozpalony kawałek metalu, ale w moim życiu nie może być
tak prosto! Zobaczyłam powoli gasnące płomienie na jego dłoni.
Nico miał rację, Leo Valdez władał ogniem.
Podążył
za moim wzrokiem i westchnął. Szybko wyciągnął z kieszeni pasa
na narzędzia, który miał na sobie, zresztą chyba zawsze go nosił,
butelkę z nektarem, napojem bogów, i polał mi nim poparzenie.
Poczułam ulgę natychmiast, ból prawie przeszedł.
-
Przepraszam. - powiedział tym razem spokojniej – Przepraszam, że
cię poparzyłem. W lesie spodziewałem się raczej spotkać potwora
niż tak piękną damę. - mrugnął do mnie. Po chwili znów
spoważniał. - Naprawdę, to taki odruch. Zwykle nad ty panuję.
Przepraszam.
Wyglądał
na naprawdę zasmuconego. Pewnie myślał, że przestanę się z nim
przyjaźnić, a ja nie mogłam sobie pozwolić na stratę prawie
jedynego przyjaciela.
-
Nie przepraszaj. To ja na ciebie wpadłam. Powinnam była uważać
gdzie biegnę...
-
Przede wszystkim nie powinnaś biegać po lesie. - Powiedział trochę
pocieszony Leo.
-
A ty to co? - Zapytałam unosząc jedną brew – Tobie po lesie to
wolno chodzić, tak?
-
Tak. - odpowiedział, dumnie wypinając cherlawą pierś – Ja mam
pozwolenie, od Chejrona.
Bardzo
mnie tym zaciekawił, tak bardzo, że zapomniałam, że nie chcę
słuchać o Chejronie, i, że jestem zła na cały świat, a także o
tym, że Leo mnie poparzył.
-
A po co ci pozwolenie na wchodzenie do lasu? Jakie to ważne
sprawy ma do załatwienia Wielki Leo w takim miejscu, co?
-
To tajemnica – odpowiedział szybko. Zrobiłam minę kota ze
Shreka. - No dobra... Mogę ci pokazać. Tylko nikomu nie mów!
Szybko
pozbieraliśmy porozrzucane rzeczy Leona i poszliśmy w las.
***
Po
bardzo, ale to bardzo długim czasie doszliśmy do strumyka,
przekroczyliśmy go i stanęliśmy pod wysoką ścianą z wapienia.
Leo przyłożył dłoń do powierzchni kamienia, a z jego
palców wystrzeliły języczki ognia, które liniami pomknęły po
powierzchni skały. Po chwili pojawił się na niej zarys drzwi,
strasznie wysokich drzwi, miały jakieś osiem metrów. „Wrota”
otworzyły się strasznie cicho, przerażające. Chyba mniej straszne
by było gdyby skrzypiały. Leo dumnie zatoczył krąg ręką.
-
Witaj w Bunkrze Dziewiątym! - zawołał, a echo poniosło się
bardzo wielkim pomieszczeniu. Wyglądało ono (pomieszczenie nie
echo, oczywiście) jak sala produkcyjna, i było wielkości hangaru.
Stało tam mnóstwo warsztatów i klatek na narzędzia, wzdłuż
ścian widniały rzędy garażowych drzwi oraz metalowych drabin
prowadzących do sieci pomostów pod sufitem. Leo wszedł szybko do
środka.
-
I jak? Podoba ci się moja „tajemnica”, o której wie cała
dziewiątka, Annabeth, Chejron i pewnie Nico?
-
Nico? - zapytałam ogłupiała.
-
Tak, przed nim nic nie ukryjesz... Możesz sobie pozwiedzać. Ja
zajmę się moim projektem.
Bunkier
Dziewiąty był niesamowity. Wszędzie było pełno niedokończonych
„projektów” Leona: chodzące meble, latające roboty, jakieś
dziwne pokrętasy i, oczywiście mnóstwo broni najróżniejszego
kalibru. W końcu doszłam do wielkiej platformy, na której
powstawał ogromny i świetnie wyposażony w broń statek. Ściślej
mówiąc grecka trirema. Z obu burt wystawały armaty. Ze środka
dobiegały niepokojące dźwięki. Zgrzytanie i... wybuchy? Podeszłam
do dziury w burcie, z której sączył się gęsty dym.
-
Leo? - zawołałam - Nic ci się nie stało?
-
Nie! - odkrzyknął pokasłując - Tylko... Nie ważne. Nic mi nie
jest.
Usłyszałam
straszliwy zgrzyt i nastała cisza. No, prawie.
-
Jest! Nareszcie mi się udało! - Leo, cały w smarze i okopcony,
wyszedł z dziury. - Tak! Jestem genialny! Zapamiętaj to! Patrzysz
na najganialniejszego człowieka na świecie!
Postanowiłam
nie pytać go, co tak genialnego zrobił, kiedyś popełniłam ten
błąd i zapytałam go jak działa jakiś tam jego wynalazek. Pół
godziny wykładu, z którego nic nie zrozumiałam, zniechęciło mnie
do zadawania podobnych pytań.
Leo
zebrał parę potrzebnych rzeczy i wyszliśmy z bunkra. Po drodze do
obozu opowiedział mi jak go znalazł. Byłam pod wrażeniem, bo Leo,
taki chudy i mizerny, raczej nie wyglądał na kogoś, kto może
zapanować nad ziejącym ogniem, dwudziesto metrowym, smokiem.
Powiedział mi, że jego przyjaciele, Jason i Piper są teraz na
misji mającej na celu odnalezienie Percy'ego Jacksona. Później
(byliśmy już w obozie, i zmierzaliśmy w stronę kantyny)
opowiedział w skrócie o swojej misji i o uratowaniu Hery.
Przerażała mnie Gaja. Jak Matka Ziemia może być zła? Moje
rozmyślania przerwał dźwięk konchy.
Szybko
pobiegliśmy na śniadanie.
***
Po
śniadaniu, które było pyszne (naleśniki z bitą śmietaną i
kakao) poszłam na arenę, żeby poćwiczyć szermierkę. Szło mi
coraz lepiej. Mój miecz był idealny dla mnie. Kochałam go.
Próbowałam
wcześniej ćwiczyć też innym mieczem, ale to była porażka.
Przyczyną moich postępów był również świetny trener, Nico.
Umiał mi wszystko wytłumaczyć i widać było, że moje postępy
sprawiają mu radość.
W
każdym razie... Poszłam na arenę poćwiczyć. Nico siedział na
trybunach z podkulonymi pod brodę nogami i w kapturze, przyglądał
się pojedynkowi dwóch synów Aresa. Byli to chyba Sherman i Mark,
ale nie dam głowy, ponieważ nigdy nie mogłam zapamiętać tych
wszystkich imion. Walczyli zacięcie, prawdopodobnie się o coś
pokłócili, dzieci Aresa zwykły załatwiać swoje porachunki za
pomocą walki. Ja nie widziałam w tym sensu, ale nie zamierzałam im
o tym mówić, pewnie by mnie zabili.
Usiadłam
obok Nica i w milczeniu oglądaliśmy końcówkę walki. Jeden z nich
( chyba Sherman) udał cios w bok, ale uderzył drugiego płazem w
hełm. Wydał z siebie serię wrzasków wyrażających zapewne
szczęście i podał bratu rękę. Ten niechętnie ją złapał i dał
pomóc sobie wstać. Po chwili obydwaj wyszli z areny umawiając się
na rewanż. No nie... Ile można się tłuc?
Nico wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją i wstałam. Jego dłoń
jak zawsze była lodowata. Weszliśmy na arenę.
Ćwiczyliśmy
długo. Zauważyłam, że Nico od samego początku był zmęczony.
Postanowiłam to wykorzystać. Wykonałam szybki ruch ręką, świetny
trik. Miecz wypadł mu z ręki. Krzyknęłam triumfalnie. Nico był
zaskoczony.
-
Ale... Jak ci się...? - wybełkotał.
Miał
strasznie śmieszną, zszokowaną minę. Wybuchnęłam śmiechem.
Zrobił obrażoną minę, ale też nie wytrzymał i się zaśmiał.
Drugi raz słyszałam jego śmiech. Naprawdę było mi żal, że nie
śmieje się częściej, to był tak miły dźwięk.
-
Ale się zdziwiłeś! - udało mi się powiedzieć po napadzie
śmiechu – W końcu ktoś cię pokonał, co?
-
Nie udało by ci się, gdybym nie był zmęczony – zrobił dumną
minę. Schylił się i podniósł swój miecz, włożył go do
pochwy.
Wyszliśmy.
Nico powiedział, że musi gdzieś iść. Zrobiłam smutną minę,
ale szybko się zreflektowałam.
-
Jasne – powiedziałam – Idź.
Odwrócił
się i rozpłynął się w cieniu. Czy już mówiłam jak bardzo mu
zazdroszczę? Mówiłam? A, to sorry...
Poszłam
na ściankę wspinaczkową. Nieźle mi szło wspinanie się po niej.
Dobrą motywacją do szybkiego wchodzenia było to, że co jakieś
dwanaście minut ścianka strasznie się trzęsła, i można było
wpaść do tworzącego się pod nią jeziorka ze spływającej lawy.
Po
paru wejściach byłam tak zmęczona, że ledwo trzymałam się na
nogach. Koszulkę miałam okropnie przepaloną, musiałam ją
zmienić. Ruszyłam do domku Hermesa.
***
Ledwie zdążyłam założyć koszulkę, do domku wszedł
uśmiechnięty od ucha do ucha Leo.
-
Leo! - krzyknęłam – Ja się przebieram! Nie możesz tutaj tak
sobie wchodzić bez uprzedzenia!
-
Wiem! Dlatego to robię, prawda? - Uśmiechnął się złośliwie –
A poza tym, moja droga, mam zaszczyt cię powiadomić, że odbędzie
się bitwa o sztandar! A wiesz dlaczego? Dlatego, że... Chwila ciszy
żeby budować napięcie... Przybyły Łowczynie!
-
Yyy... Kto przybył?
-
O ignorantko! Łowczynie Artemidy! No wiesz... Te co za wieczne życie
wyrzekły się miłości romantycznej. To do nich dołączyła
Thalia, córka Zeusa, żeby nie skończyć szesnastu lat. No, w
każdym razie to tradycja, że kiedy odwiedzają nas Łowczynie
odbywa się bitwa o Sztandar. Obozowicze przeciw Łowczyniom.
Tak.
Teraz pamiętam skąd znam tę nazwę. Do Łowczyń Artemidy
przyłączyła się Bianca, siostra Nica, zginęła przez to. Nico
pewnie nienawidzi Łowczyń. Ja też od razu poczułam do nich
awersję. To przez nie Nico tak często był smutny, tak rzadko się
śmiał. Poczułam narastającą złość. Miałam ochotę sprać te
Łowczynie. To świetnie, że jest ta bitwa, w końcu będę mogła
użyć w prawdziwej walce mojego miecza.
Uśmiechnęłam
się. Tak, musimy zwyciężyć. Nie dam się tym Łowczyniom.
-
Tak. Już pamiętam. Chodźmy.
Szybko
przypięłam miecz do pasa i wybiegłam z domku ciągnąc za sobą
wyrywającego się Leona.
***
Wbiegliśmy
do kantyny. Już cały obóz tu był, wszyscy. I Łowczynie. Z tuzin
nastolatek, a każda z nich miała łuk i kołczan pełen srebrnych
strzał. Jedna z nich właśnie rozmawiała z Chejronem, była wysoka
i miała czarne włosy, przez które biegła srebrna przepaska.
-
To Thalia, jest chyba jedyną w miarę normalna Łowczynią. –
odezwał się szeptem ktoś obok mnie.
Odwróciłam
głowę. Tuż za mną stał Nico. Niesamowite uczucie. Był parę
centymetrów ode mnie, zarumienił się i odsunął trochę. Ech. I
już po niesamowitym uczuciu.
Dobry
humor nadal się go trzymał. Jego niezwykłe czarne oczy się
śmiały, a na twarzy miał niepewny uśmiech. Pewnie cieszył się,
że będzie mógł się z nimi zmierzyć.
-
Obozowicze i Łowczynie! - rozległ się donośny głos Chejrona –
Z troski o wasze życie przypomnę wam zasady tej jakże
interesującej gry. Strumyk stanowi granicę. Gra odbywa się na
terenie całego lasu. Wszelkie magiczne przedmioty są dozwolone,
aczkolwiek smrodliwe strzały nie są mile widziane. - spojrzał
znacząco na Łowczynie, a one spuściły głowy i nagle
zainteresowały się swoimi butami - Sztandar musi być widoczny i
nie może go bronić więcej niż dwóch strażników lub
strażniczek. Jeńców wolno rozbrajać, ale nie wolno ich ani wiązać
ani kneblować. Pamiętajcie, że niedozwolone jest zabijanie i
powodowanie trwałego kalectwa. Ja będę sędzią i lekarzem
polowym. Do broni!
Rozłożył
szeroko ręce i natychmiast na stole pojawiła się broń: hełmy,
spiżowe miecze, włócznie, łuki, tarcze i sztylety. Wszyscy
obozowicze rzucili się na broń, a Łowczynie patrzyły na nich z
pogardą. Z obozowiczów na miejscu zostało tylko kila osób, w tym
ja i Nico. Podszedł do mnie i uśmiechnął się niepewnie.
-
Tym razem musimy wygrać – oświadczył.
-
Tym razem?
-
No... W sumie, to nie zdarza się to zbyt
często, ale tym razem musimy
wygrać. - powiedział to takim pewnym głosem, że mu uwierzyłam.
Zostałam
przydzielona do drużyny (dwuosobowej, pewnie wiedzieli, że Nico
chce się zemścić na Łowczyniach, a nikt oprócz mnie nie chciał
z nim iść) próbującej zdobyć sztandar przeciwników, a raczej
przeciwniczek. Byłam strasznie szczęśliwa. Nie wytrzymałabym
stania w miejscu i czekania, aż przyjdą Łowczynie, żeby odebrać
mi sztandar. Nie mogłabym też stać przy strumieniu i również
czekać. Chyba to zauważyli i pozwolili mi pójść na atak, chociaż
byłam nowa i nieokreślona, nieuznana. Podzieliłam się moimi
przemyśleniami z Nikiem.
-
Nie jestem pewny dlaczego ci pozwolili, ale jestem pewien, że dobrze
zrobili.
Mieliśmy
jakiś plan, ale ja nie słuchałam, kiedy go omawiali, więc po
prostu szłam za Nikiem. Przekroczyliśmy strumyk i zaczęliśmy się
skradać, znaleźliśmy się na terytorium Łowczyń, a ja naprawdę
nie chciałam, żeby mnie usłyszały, nie miałam ochoty zostać
jednym z zakładników. Nie byłam pewna czy Łowczynie na pewno nie
kneblują i nie wiążą
zakładników. Nie chciałam wiedzieć.
Nagle
Nico zatrzymał się gwałtownie i przyłożył palec do ust. Drugą
rękę wyciągnął przed siebie. Podążyłam wzrokiem za jego
wyprostowanym palcem.
Zachłysnęłam się
powietrzem. Pięć metrów przed nami stały dwie Łowczynie. Łypały
groźnie na wszystkie strony, ale jeszcze nas nie zauważyły. Między
nimi stał ich sztandar.
Nico
zamknął oczy i bardzo się skupił. Na jego bladym czole pojawiły
się zmarszczki. Za „Wiecznymi Dziewicami” rozległ się dźwięk,
który dziwnie przypominał zapadanie się ziemi. Dziewczyny szybko
się obróciły. Dźwięk metalu uderzającego o metal. I zza drzew
wyszły... szkielety. Tuzin uzbrojonych szkieletów z różnych epok.
Byli tam Greccy żołnierze, rzymscy gladiatorzy i Amerykańscy
żołnierze, z drugiej Wojny Światowej.
Łowczynie
zaczęły do nich strzelać, ale szkieletory nic sobie z tego nie
robiły. Odciągnęły przerażone Łowczynie od sztandaru, w głąb
lasu. Spojrzałam zdziwiona na Nica, który usiadł.
-
To ty? - zapytałam zupełnie skołowana.
Skinął
ponuro głową. Wyglądał na zmęczonego, ale dźwignął się na
nogi i szybko podszedł do sztandaru. Wyrwał go z ziemi i wyciągnął
do mnie rękę.
-
Szybko! Zaraz wrócą! Przeniesiemy się cieniem. - zobaczył moją
niepewną minę – Tylko kawałek. Czy wyglądam jakbym mógł sobie
pozwolić na długą podróż?
Spojrzałam
na niego. Nie wyglądał. Po wezwaniu szkieletów oczy jeszcze
bardziej mu się podkrążyły i szczerze mówiąc wyglądał raczej
jakby miał zaraz zasnąć.
-
No dobra. Nie wyglądasz. Ale tylko kawałek, dobra?
Nie
odpowiedział. Po prostu złapał mnie za rękę.
Świat
wirował, ale tym razem nie zdążyłam nawet usłyszeć tych
dziwnych dźwięków, co ostatnim razem. Niemal od razu stanęliśmy.
Na szczęście, ponieważ już robiło mi się niedobrze.
Usłyszałam
szmer strumyka, jakieś sto metrów przed sobą. Otworzyłam oczy.
Tak, od strumyka dzieliło nas sto metrów. Nie byłoby żadnym
problemem przebiegnięcie takiego dystansu, gdyby nie to, że Nico...
No, dla niego w tym stanie problemem byłoby przejście
połowy tego dystansu. Cóż.
-
Nico! Musimy biec! -wydarłam mu się prosto do ucha.
Potrząsnął
głową i zaczął iść szybkim krokiem w stronę strumyka. Ruszyłam
za nim pilnując, żeby się nie przewrócił.
Nagle
usłyszałam za sobą dziewczęce krzyki. Super, tego brakowało.
Łowczynie. Kazałam Nikowi biec, a raczej iść dalej, a sama się
odwróciłam z mieczem w ręku. Na szczęście była to tyko jedna
„Wieczna Dziewica”, a w dodatku nie miała już strzał, w rękach
trzymała dwa myśliwskie noże. Na nie szczęście
gdy tylko nas zobaczyła wydarła się najgłośniej jak umiała:
-
Di Angelo i jakaś mała mają nasz
sztandar!!!
No
nie. Teraz jestem „Jakąś-Małą”? Rzuciłam się na nią z
krzykiem.
Walka
nie byłą wyrównana. Ona miała dwa noże, a ja jeden miecz. Udało
mi się ją rozbroić po jakiejś minucie. Jest! Nico był już przy
samym brzegu, podbiegłam do niego i pomogłam mu przedostać się
przez strumyk. W ostatniej chwili, ponieważ z lasu wybiegły
Łowczynie.
Gdy
tylko oparliśmy sztandar o ziemię po naszej stronie strumienia,
rozległ się odgłos konchy. Nie mogłam w to uwierzyć. Wygraliśmy?
Naprawdę? Wygraliśmy!
-
Nico! Wygraliśmy! - Krzyknęłam i w nagłym przypływie szczęścia
go przytuliłam, ku mojemu zdziwieniu odwzajemnił uścisk,
oczywiście natychmiast się opamiętałam i go puściłam.
-
Naprawdę wygraliśmy? – westchnął i usiadł opierając się
drzewo.
Wyjął
z kieszeni swojej skórzanej kurtki niemiłosiernie pognieciony
batonik, ambrozję i szybko połknął parę gryzów. Wzrok mu się
wyostrzył. Zerwał się na równe nogi.
-
Wygraliśmy! Spite! Wygraliśmy! W końcu!
Przez
chwilę przypominał siebie, małego chłopca ze zdjęcia z Wielkiego
Domu. Taki szczęśliwy i... jakby młodszy. „A ile on ma właściwie
lat” pomyślałam. Wyglądał na jakieś piętnaście-szesnaście
lat, ale wiedziałam, że wiele przeżył, pewnie był młodszy niż
wyglądał. Może jest w moim wieku? Kto wie. Zaznaczyłam sobie w
myślach, że muszę o to zapytać Hoodów.
Szczęśliwi
obozowicze otoczyli nas z krzykiem. Nico zrobił cudną, zdziwioną
minę (chyba nawet bardziej zdziwioną niż wtedy, kiedy wytrąciłam
mu miecz z ręki). Chyba nikt nigdy tak się nie cieszył z tego co
zrobił (mam nadzieję, że zrozumiałaś/eś to zdanie, wiem, że
jest dziwne). Sztandar zamigotał i zmienił kolor. Był do połowy
czarny, a do połowy ciemno-granatowy. Na czarnej połowie pojawiła
się biała czaszka, a na granatowej... złote jabłko. Jabłko?
Teraz
wszyscy obozowicze patrzyli na coś nad moją głową. Nie! Przecież
to nie możliwe! Jestem uznana! Przebiegłam w myślach greckie mity,
szukając bogini, której atrybutem było jabłko. Nie zdążyłam
niczego wymyślić, ponieważ odezwał się Chejron, ten wredny
koński tyłek:
-
Witaj Spite, córko
bogini niezgody, Eris.
Jedna
część mojego, przeciążonego nadmiarem informacji, mózgu
zarejestrowała, że nie wymówił mojego nazwiska i ucieszyła się
niezmiernie, ale druga szybko ją upomniała i kazała oczom spojrzeć
na obozowiczów, którzy mieli miny, jakby ktoś przejechał, na ich
oczach, traktorem słodkiego króliczka (nawiasem mówiąc,
wyglądali, jakby tym „kimś” byłam ja). Świetnie! (proszę,
wyczuj sarkazm) O ile się orientowałam, to w obozie nie było domku
dla dzieci Eris. W ogóle nie wiedziałam, że ona miała śmiertelne
dzieci... No to naprawdę super. Teraz będę wyrzutkiem a już
myślałam, że mnie zaakceptują. Płonne nadzieje. Ech. Ja to mam w
życiu szczęście. Wiem, że się powtarzam, ale musiałam to
powiedzieć.
-
Ale Chejronie! Przecież w obozie nie ma domku Eris! – zauważył
rezolutnie jakiś heros – Nie może zostać u Hermesa,
przyrzekliśmy mu na Styks, że uznani nie będą już u niego
mieszkać, od kiedy wybudowaliśmy domki dla pomniejszych bogów.
-
Wiem – odrzekł Chejron – będziemy musieli jej wybudować domek,
a na razie musi zamieszkać w jakimś innym domku, przysięgi na
Styks nie można złamać. Kto może przyjąć Spite?
Cisza.
Oczywiście, nikt się nie kwapi by przyjąć do swojego domku
dziwoląga. Po długiej ciszy odezwał się cicho Nico:
-
No to jak nikt się nie zgłasza, to ja mogę, mieszkam sam. Mam parę
wolnych łóżek, w oddzielnym pokoju. - zaczerwienił się –
Oczywiście jeżeli Spite się zgodzi...
Zgodzi?
Mam się zgodzić??? Byłam szczęśliwa, że Nico to zaproponował.
Ciekawe dlaczego to zrobił.
-
Jasne, że się zgodzę – odparłam, starając się ukryć
wypełzający mi na twarz idiotyczny uśmieszek – Nie ma problemu.
***
Po
przeniesieniu swoich rzeczy z domku Hermesa, a nie było tego wiele,
poszłam do lasu (torbę z rzeczami miałam przy sobie, jeszcze nie
odważyłam się wejść do domku Hadesa). Przekroczyłam strumyk i
stanęłam przed wejściem do bunkra Dziewiątego. Na szczęście,
tym razem prawdziwe, drzwi były otwarte. Ze środka dobiegał hałas,
co znaczyło, że Leo na pewno jest w środku.
Weszłam
cicho i podeszłam do statku. Teraz zauważyłam, że na boku ma
napisane „Argo II”. Ze środka, jak ostatnim razem, buchał
dym. Postanowiłam poczekać, aż Leo sam wyjdzie. Nie chciałam się
udusić ani spalić. W końcu się doczekałam. Wyszedł machając
rękoma, jakby się dusił. Może był ognioodporny, ale na pewno nie
dymoodporny. Dalej machając podszedł do jakiegoś planu na tablicy
korkowej. Przedstawiał on chyba silnik, albo jakiś inny precyzyjny
mechanizm. Korzystając z tego, że mnie nie zauważył podeszłam go
od tyłu i wydarłam mu się do ucha:
-
Leo! Czemu mnie nie chciałeś w domku!?
Warto
było to zrobić, choćby dla jego miny, i tego, że kiedy się
odwracał, poślizgnął się na jakiejś mokrej szmatce, i fiknął
do tyłu. Zaniosłam się śmiechem. Leo podniósł się, otrzepał
(tylko pobrudził sobie ubranie smarem, w którym miał całe ręce)
i spojrzał na mnie groźnie.
-
Na przykład dlatego, żebyś nie wydzierała się na mnie cały
czas. Kiedy siedzę sobie w domku mogę od ciebie odpocząć. A
zresztą, tak na poważnie, Nie mamy wolnych łóżek, nowe pojawia
się tylko wtedy, kiedy ktoś zostaje uznany za dziecko Hefajstosa.
No i... Czekałem, aż twój ukochany się
zgłosi. - Wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. Tym razem to
on musiał uciekać przed latającym żelastwem.
-
To był tylko żart! Co to za kobieta, która bije niewinnych!!!???
I
wybiegł z krzykiem. Dobrze mu tak!
***
Kiedy
wybiegłam za Leonem z bunkra, drzwi same się zatrzasnęły.
Ucieszyłam się, ponieważ nie miałam ochoty siłować się z nimi.
Leo
biegał zadziwiająco szybko. Szkoda. Chciałam jeszcze w niego czymś
rzucić, ale mówi się trudno. Wróciłam sama do domków. Już
miałam wejść do domku Hermesa, kiedy uświadomiłam sobie, że już
tu nie mieszkam. W sumie, to nawet dobrze, nie miałam tutaj nawet
łóżka, tylko materac, a Nico deklarował, że w jego domku są
łóżka. W innym pokoju. W tym w którym on spał stało tylko
jedno.
Podeszłam
do domku Hadesa. Weszłam po schodach i nieśmiało zapukałam.
Odpowiedziała mi cisza. Zapukałam trochę głośniej. Z głębi
domku dobiegł mnie przytłumiony głos:
-
Spite? Na Hadesa! - usłyszałam odgłos spadających na podłogę
rzeczy – Poczekaj chwilkę! Muszę posprzątać!
Tak
dowiedziałam się, że nie zauważył mnie ani razu, podczas
haniebnej czynności podglądania. Uśmiechnęłam się do siebie. Po
chwili Nico otworzył drzwi, odsunął się na bok i gestem dłoni
zaprosił do środka, jaki dżentelmen! Weszłam i zaczęłam się
rozglądać zaciekawiona.
Domek
nie wyglądał do końca tak jak go sobie wyobrażałam. Owszem, Było
tu raczej ciemno, ale wcale nie zimno, nawet przytulnie. W
przedpokoju stała mała dwuosobowa kanapa, a obok niej regał z
książkami, co mnie zdziwiło, ponieważ większość półbogów ma
dysleksje (nie mówiąc już o ADHD).
Podeszłam
do regału. Jeszcze jedna dziwna rzecz, mianowicie, wszystkie książki
były napisane w starożytnej grece.
-
Umiesz czytać po grecku? - zapytałam zdziwiona.
-
Tak. Myślę, że ty też. Większość greckich półbogów to umie.
-
Greckich? A są inni?
Kiedy
nie odpowiedział odwróciłam się i zobaczyłam, że ogląda z
wielkim zainteresowaniem swoje buty. Spojrzałam na niego pytająco.
-
No... W sumie to tak. Rzymscy. To z ich obozu przybył Jason. Wiesz,
przyjaciel Leo. „Argo II” jest budowany po to, żeby do nich
polecieć.
-
A ty skąd wiesz, że ja wiem o „Argo II”? Co?
-
Hmm... No... Przez przypadek
widziałem jak wbiegasz, yyy..., zapłakana do lasu, a potem
wychodzisz wesoła z Leonem, więc domyśliłem się, że pokazał ci
Bunkier Dziewiąty.
Wyglądał
na strasznie zawstydzonego,
a ja byłam wniebowzięta. On mnie obserwował!!! Serce skakało z
radości! Ale, ale spokojnie!
Na
końcu przedpokoju były dwie pary drzwi, po lewej i prawej stronie.
Nico otworzył te po prawej. Weszłam do środka. Pokój wyglądał
dokładnie tak jak jego, tylko był odwrócony (okno po prawej, a nie
lewej stronie). Ciemno-szare ściany, biały sufit i czarna narzuta
na łóżku. Duża szafa w kącie pokoju. Nawet ładnie. Podobało mi
się tu.
Nico
już miał wyjść, kiedy przypomniałam sobie o moim pytaniu o jego
wiek.
Po
grze spytałam o to braci Hood, ale oni tylko się zaśmiali i
powiedzieli, żebym sama się go spytała. Odeszli chichocząc i
mówiąc „Gdyby wiedziała!!!”.
-
Nico! - zawołałam. Odwrócił się w drzwiach, z pytającym wyrazem
twarzy. - Mogę cię o coś spytać?
-
Jasne. O co chodzi?
-
Chciałabym wiedzieć ile ty właściwie masz lat.
Zrobił
zdziwioną minę i niechętnie odpowiedział:
-
To zależy od punktu widzenia. No bo wyglądam, i tak się czuję, na
trzynaście lat, ale urodziłem się w 1932 roku.
-
W 1932? - byłam skołowana.
-
Tak. Mieszkałem przez pewien czas w kasynie Lotos, z Bianką. Ojciec
nas tam ukrył przed Zeusem. - uśmiechnął się krzywo i znowu
ruszył w stronę drzwi, tym razem go nie zatrzymywałam.
Zabiję
Hoodów. Teraz zrobiło mu się przykro. Ech... No trudno. Szybko się
rozpakowałam, umyłam (nie, były dwie łazienki), przebrałam w
piżamę i wskoczyłam do łóżka. Dla „odmiany” przyśniły mi
się koszmary.
Czy ta dziewczyna naprawdę się cieszy, że ma psychopatycznego wielbiciela, który obserwuje ją za dnia i nocy, że łot de fak?
OdpowiedzUsuńTak! A co?! :3
UsuńZaczyna się robić romantycznie.
OdpowiedzUsuńJej!
Jak to jest, że mogę w nieskończoność czytać blogi z romantycznymi scenkami, a jak dostaje do ręki romansidło w formie książki to chce mi się żygać.
Rozdział super. Zabieram się za czytanie następnych.