niedziela, 9 marca 2014

Rozdział III

Dni w obozie mijały mi na treningach, sprzeczkach z Leonem i rozmowach z Nikiem. Ze snem było coraz gorzej, już prawie w ogóle nie mogłam zasnąć. Chodziłam więc po placu z domkami, i czasem podglądałam Nica. Też miał problemy za snem. Nie takie jak ja, ponieważ ze dwa razy udało mu się przespać całą noc, a potem, rano miał lepszy humor. Tak minął tydzień. Do tego dnia, kiedy wszystko się zmieniło. Zacznę od rana owego dnia.
Wstałam, jak zawsze wcześniej, po nieźle przespanej nocy. Ubrałam się i wyszłam z domku. Przywitałam się z Nickiem, który zawzięcie okładał mieczem manekiny na arenie. Wyglądał na rozzłoszczonego, jego czarne oczy błyszczały ze złości i żalu, i nie chcąc mu się narażać (nabrałam do niego szacunku, czasami naprawdę się go bałam) poszłam dalej. Usiadłam pod drzewem na skraju lasu i myślałam nad ostatnim tygodniem. Wiele się nie zdarzyło. Pokłóciłam się z paroma obozowiczami, znowu używając mojej niezwykle pomocnej mocy. Oczywiście nie robiłam tego specjalnie, ale nie umiałam tego wytłumaczyć nikomu poza Nikiem i Leonem, więc byli oni moimi jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Nie potrzebowałam więcej przyjaciół. Miałam z kim rozmawiać i z kim się pośmiać. Zastanawiałam się czy powiedzieć Chejronowi o moich „zdolnościach”. Podjęłam decyzję. Wstałam i ruszyłam w stronę Wielkiego Domu.
Na schodach się zawahałam, ale szłam dalej, do drzwi. Były otwarte, więc przekroczyłam próg i weszłam do środka. Było tam nienaturalnie chłodno, wręcz zimno. Zauważyłam uchylone drzwi do „gabinetu” Chejrona. Pomyślałam, że to niegrzecznie wchodzić do czyjegoś gabinetu, ale go nie było, niczego nie zauważy. Powoli podeszłam do drzwi i otworzyłam je szerzej. Gabinet był zagracony. Na jednej ścianie wisiały koszulki z różnych zjazdów i kongresów - IMPREZOWE KUCYKI '09
VEGAS, IMPREZOWE KUCYKI '10 HONOLULU itd. Nie miałam pojęcia kim są wyżej wspomniane „Imprezowe kucyki”, ale ich imprezy na pewno nie były dla dzieci. Na koszulkach były powypalane dziury. Na półce nad zagraconym biurkiem Chejrona stał stary odtwarzacz płyt, a obok niego pudełka z różnymi płytami, m.in. „Dean Martin" i „Frank Sinatra”.
Jednak najbardziej w całym gabinecie przyciągały uwagę zdjęcia herosów. Jeden z nowszych przedstawiał nastolatka z ciemnymi włosami i niesamowitymi oczami koloru morza. Stał obok dziewczyny z blond włosami i szarymi oczami, pomyślałam, że to pewnie Percy Jackson, sławny syn Posejdona. Z innych, starszych, fotografii uśmiechali się znani ludzie. „No, przynajmniej wiem kto tu się nie znajdzie, ja” pomyślałam. Byłam w podłym humorze.
Podeszłam bliżej i zaczęłam przyglądać się fotografiom. Ku swojemu zdziwieniu znalazłam jedną, która kogoś mi przypominała. Przedstawiała uśmiechniętego chłopaka z czarnymi oczami i włosami. Miał na sobie jaskrawo zieloną kurtkę i pomarańczową czapkę. Stał po pas w zaspie i śmiał się histerycznie do kamery. Cały był w śniegu, jakby przegrał bitwę na śnieżki. Nie... To przecież nie może być...
- Bardzo się zmienił, prawda? - usłyszałam tuż przy uchu. Odwróciłam się na pięcie. Za mną stał Chejron. Jak udało mu się podejść tak cicho? To pytanie nurtowało mnie bardzo długo, nigdy się tego nie dowiedziałam.
- Czy to jest Nico? - wydusiłam, byłam tak zaskoczona, że zapomniałam, że nie powinno mnie tu być (proszę, śmiej się do woli!).
- Tak. Niedługo po zrobieniu tego zdjęcia Percy wrócił z misji, i powiadomił go o śmierci siostry. Nico uciekł, zostawiając nam na pamiątkę tę piękną rysę na podłodze w kantynie.
Zostawił tę rysę w kantynie? „Przecież ona jest strasznie długa!” myślałam. „Jak udało mu się to zrobić?”.
- Ale, nie przyszłaś tutaj, żeby rozmawiać o Nicu, Prawda?
- Nie... Chciałam porozmawiać na inny temat. - zgodziłam się – Przyszłam tu bo...
- Nie krępuj się, mów.
- Chciałam powiedzieć, że ja , kiedy pokłóciłam się z Drew... - zerknęłam na niego niepewnie.
- Rozumiem cię. Z nią nie łatwo się przyjaźnić. - pokiwał głową ze zrozumieniem.
- No więc, ja jej dobrze nie znałam, szczerze mówiąc nie wiedziałam kim ona jest, ale wiedziałam.
- Wiedziałaś?
- Nie! To znaczy... Wiedziałam co jej sprawi przykrość, co spowoduje, że będzie chciała się ze mną kłócić...
Chejron zamyślił się. Wyglądał na zaniepokojonego. No to fajnie. Udało mi się przestraszyć zahartowanego przez trzy tysiące lat centaura. Miałam być z czego dumna.
- Co się stało? - zapytałam go – Czy ja coś źle zrobiłam?
Spojrzał na mnie smutno. Dotarło do mnie co źle zrobiłam. Urodziłam się. On wiedział, wiedział kim jest moja matka. I nie powie mi dla mojego dobra! Czułam narastającą we mnie złość. Wiedziałam, że powinnam ją próbować powstrzymać, ale nie umiałam, nie chciałam.
- Nie mogę ci powiedzieć kim jest twoja matka. - powiedział widząc zrozumienie w moich oczach – Uwierz mi, to dla twojego dobra.
Nie wytrzymałam. Potok słów wypłynął ze mnie wbrew mojej woli.
- Nie robisz tego dla mojego dobra! Nie chcesz mnie chronić! Twoja „mądrość” - tu zrobiłam cudzysłów palcami w powietrzu – nie może mnie ocalić! Pomyśl ilu herosów mógłbyś uratować podczas wojny Tytanów, gdybyś naprawdę był mądry!
I wybiegłam z Wielkiego Domu nie oglądając się za siebie, ale wiem, że on tam stał i patrzył za mną, jak odbiegam.

***

Wiem, wiem. Nie było to miłe. Tak naprawdę, nie było to nawet dopuszczalne. Teraz żałowałam, ale co z tego, to już się stało, a ja nie umiałam cofnąć czasu. Biegłam dalej przed siebie, nie zważając na krzyki zdenerwowanych obozowiczów na których wpadałam. Wiatr szumiał mi w uszach, wył, właściwie brzmiało to jak przeraźliwy krzyk. Nic nie widziałam przez łzy. Tylko kolory. Zauważyłam właśnie, że z tęczowych zmieniły się na zielone. Wbiegłam do lasu. Coś poruszało się przede mną. Z wielkim hukiem wpadłam na kogoś.
- Nie! - Krzyknęłam tuż przed zderzeniem.
- Ayuda! Santa Madre! - usłyszałam.
Czy to hiszpański? BUM! Miałam gwiazdy przed oczami, tysiące gwiazd. Usiadłam powoli, masując sobie rozbolałą głowę i starając się skupić na tym „cośu” wzrok. Tym razem nie był to Nico (na szczęście!), był to Leo, z chyba nieodłączną kupą złomu. Zerwał się na równe nogi, zatoczył się, i klepnął dłonią w czoło. Podziałało. Wzrok mu się wyostrzył. Miał na sobie strój „roboczy” i cały był uwalany smarem. Nagle poczułam pulsujący ból w ramieniu, w miejscu w którym próbował odepchnąć mnie ręką, gdy w niego wbiegłam. Spojrzałam tam i zobaczyłam, że jestem poparzona.
- Idiota ze mnie! - krzyknął, tym razem mogłam go zrozumieć. Zerknęłam na jego dłoń, mając nadzieję, że zobaczę tam po prostu rozpalony kawałek metalu, ale w moim życiu nie może być tak prosto! Zobaczyłam powoli gasnące płomienie na jego dłoni. Nico miał rację, Leo Valdez władał ogniem.
Podążył za moim wzrokiem i westchnął. Szybko wyciągnął z kieszeni pasa na narzędzia, który miał na sobie, zresztą chyba zawsze go nosił, butelkę z nektarem, napojem bogów, i polał mi nim poparzenie. Poczułam ulgę natychmiast, ból prawie przeszedł.
- Przepraszam. - powiedział tym razem spokojniej – Przepraszam, że cię poparzyłem. W lesie spodziewałem się raczej spotkać potwora niż tak piękną damę. - mrugnął do mnie. Po chwili znów spoważniał. - Naprawdę, to taki odruch. Zwykle nad ty panuję. Przepraszam.
Wyglądał na naprawdę zasmuconego. Pewnie myślał, że przestanę się z nim przyjaźnić, a ja nie mogłam sobie pozwolić na stratę prawie jedynego przyjaciela.
- Nie przepraszaj. To ja na ciebie wpadłam. Powinnam była uważać gdzie biegnę...
- Przede wszystkim nie powinnaś biegać po lesie. - Powiedział trochę pocieszony Leo.
- A ty to co? - Zapytałam unosząc jedną brew – Tobie po lesie to wolno chodzić, tak?
- Tak. - odpowiedział, dumnie wypinając cherlawą pierś – Ja mam pozwolenie, od Chejrona.
Bardzo mnie tym zaciekawił, tak bardzo, że zapomniałam, że nie chcę słuchać o Chejronie, i, że jestem zła na cały świat, a także o tym, że Leo mnie poparzył.
- A po co ci pozwolenie na wchodzenie do lasu? Jakie to ważne sprawy ma do załatwienia Wielki Leo w takim miejscu, co?
- To tajemnica – odpowiedział szybko. Zrobiłam minę kota ze Shreka. - No dobra... Mogę ci pokazać. Tylko nikomu nie mów!
Szybko pozbieraliśmy porozrzucane rzeczy Leona i poszliśmy w las.

***

Po bardzo, ale to bardzo długim czasie doszliśmy do strumyka, przekroczyliśmy go i stanęliśmy pod wysoką ścianą z wapienia. Leo przyłożył dłoń do powierzchni kamienia, a z jego palców wystrzeliły języczki ognia, które liniami pomknęły po powierzchni skały. Po chwili pojawił się na niej zarys drzwi, strasznie wysokich drzwi, miały jakieś osiem metrów. „Wrota” otworzyły się strasznie cicho, przerażające. Chyba mniej straszne by było gdyby skrzypiały. Leo dumnie zatoczył krąg ręką.
- Witaj w Bunkrze Dziewiątym! - zawołał, a echo poniosło się bardzo wielkim pomieszczeniu. Wyglądało ono (pomieszczenie nie echo, oczywiście) jak sala produkcyjna, i było wielkości hangaru. Stało tam mnóstwo warsztatów i klatek na narzędzia, wzdłuż ścian widniały rzędy garażowych drzwi oraz metalowych drabin prowadzących do sieci pomostów pod sufitem. Leo wszedł szybko do środka.
- I jak? Podoba ci się moja „tajemnica”, o której wie cała dziewiątka, Annabeth, Chejron i pewnie Nico?
- Nico? - zapytałam ogłupiała.
- Tak, przed nim nic nie ukryjesz... Możesz sobie pozwiedzać. Ja zajmę się moim projektem.
Bunkier Dziewiąty był niesamowity. Wszędzie było pełno niedokończonych „projektów” Leona: chodzące meble, latające roboty, jakieś dziwne pokrętasy i, oczywiście mnóstwo broni najróżniejszego kalibru. W końcu doszłam do wielkiej platformy, na której powstawał ogromny i świetnie wyposażony w broń statek. Ściślej mówiąc grecka trirema. Z obu burt wystawały armaty. Ze środka dobiegały niepokojące dźwięki. Zgrzytanie i... wybuchy? Podeszłam do dziury w burcie, z której sączył się gęsty dym.
- Leo? - zawołałam - Nic ci się nie stało?
- Nie! - odkrzyknął pokasłując - Tylko... Nie ważne. Nic mi nie jest.
Usłyszałam straszliwy zgrzyt i nastała cisza. No, prawie.
- Jest! Nareszcie mi się udało! - Leo, cały w smarze i okopcony, wyszedł z dziury. - Tak! Jestem genialny! Zapamiętaj to! Patrzysz na najganialniejszego człowieka na świecie!
Postanowiłam nie pytać go, co tak genialnego zrobił, kiedyś popełniłam ten błąd i zapytałam go jak działa jakiś tam jego wynalazek. Pół godziny wykładu, z którego nic nie zrozumiałam, zniechęciło mnie do zadawania podobnych pytań.
Leo zebrał parę potrzebnych rzeczy i wyszliśmy z bunkra. Po drodze do obozu opowiedział mi jak go znalazł. Byłam pod wrażeniem, bo Leo, taki chudy i mizerny, raczej nie wyglądał na kogoś, kto może zapanować nad ziejącym ogniem, dwudziesto metrowym, smokiem. Powiedział mi, że jego przyjaciele, Jason i Piper są teraz na misji mającej na celu odnalezienie Percy'ego Jacksona. Później (byliśmy już w obozie, i zmierzaliśmy w stronę kantyny) opowiedział w skrócie o swojej misji i o uratowaniu Hery. Przerażała mnie Gaja. Jak Matka Ziemia może być zła? Moje rozmyślania przerwał dźwięk konchy.
Szybko pobiegliśmy na śniadanie.

***

Po śniadaniu, które było pyszne (naleśniki z bitą śmietaną i kakao) poszłam na arenę, żeby poćwiczyć szermierkę. Szło mi coraz lepiej. Mój miecz był idealny dla mnie. Kochałam go.
Próbowałam wcześniej ćwiczyć też innym mieczem, ale to była porażka. Przyczyną moich postępów był również świetny trener, Nico. Umiał mi wszystko wytłumaczyć i widać było, że moje postępy sprawiają mu radość.
W każdym razie... Poszłam na arenę poćwiczyć. Nico siedział na trybunach z podkulonymi pod brodę nogami i w kapturze, przyglądał się pojedynkowi dwóch synów Aresa. Byli to chyba Sherman i Mark, ale nie dam głowy, ponieważ nigdy nie mogłam zapamiętać tych wszystkich imion. Walczyli zacięcie, prawdopodobnie się o coś pokłócili, dzieci Aresa zwykły załatwiać swoje porachunki za pomocą walki. Ja nie widziałam w tym sensu, ale nie zamierzałam im o tym mówić, pewnie by mnie zabili.
Usiadłam obok Nica i w milczeniu oglądaliśmy końcówkę walki. Jeden z nich ( chyba Sherman) udał cios w bok, ale uderzył drugiego płazem w hełm. Wydał z siebie serię wrzasków wyrażających zapewne szczęście i podał bratu rękę. Ten niechętnie ją złapał i dał pomóc sobie wstać. Po chwili obydwaj wyszli z areny umawiając się na rewanż. No nie... Ile można się tłuc?
Nico wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją i wstałam. Jego dłoń jak zawsze była lodowata. Weszliśmy na arenę.
Ćwiczyliśmy długo. Zauważyłam, że Nico od samego początku był zmęczony. Postanowiłam to wykorzystać. Wykonałam szybki ruch ręką, świetny trik. Miecz wypadł mu z ręki. Krzyknęłam triumfalnie. Nico był zaskoczony.
- Ale... Jak ci się...? - wybełkotał.
Miał strasznie śmieszną, zszokowaną minę. Wybuchnęłam śmiechem. Zrobił obrażoną minę, ale też nie wytrzymał i się zaśmiał. Drugi raz słyszałam jego śmiech. Naprawdę było mi żal, że nie śmieje się częściej, to był tak miły dźwięk.
- Ale się zdziwiłeś! - udało mi się powiedzieć po napadzie śmiechu – W końcu ktoś cię pokonał, co?
- Nie udało by ci się, gdybym nie był zmęczony – zrobił dumną minę. Schylił się i podniósł swój miecz, włożył go do pochwy.
Wyszliśmy. Nico powiedział, że musi gdzieś iść. Zrobiłam smutną minę, ale szybko się zreflektowałam.
- Jasne – powiedziałam – Idź.
Odwrócił się i rozpłynął się w cieniu. Czy już mówiłam jak bardzo mu zazdroszczę? Mówiłam? A, to sorry...
Poszłam na ściankę wspinaczkową. Nieźle mi szło wspinanie się po niej. Dobrą motywacją do szybkiego wchodzenia było to, że co jakieś dwanaście minut ścianka strasznie się trzęsła, i można było wpaść do tworzącego się pod nią jeziorka ze spływającej lawy.
Po paru wejściach byłam tak zmęczona, że ledwo trzymałam się na nogach. Koszulkę miałam okropnie przepaloną, musiałam ją zmienić. Ruszyłam do domku Hermesa.

***

Ledwie zdążyłam założyć koszulkę, do domku wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha Leo.
- Leo! - krzyknęłam – Ja się przebieram! Nie możesz tutaj tak sobie wchodzić bez uprzedzenia!
- Wiem! Dlatego to robię, prawda? - Uśmiechnął się złośliwie – A poza tym, moja droga, mam zaszczyt cię powiadomić, że odbędzie się bitwa o sztandar! A wiesz dlaczego? Dlatego, że... Chwila ciszy żeby budować napięcie... Przybyły Łowczynie!
- Yyy... Kto przybył?
- O ignorantko! Łowczynie Artemidy! No wiesz... Te co za wieczne życie wyrzekły się miłości romantycznej. To do nich dołączyła Thalia, córka Zeusa, żeby nie skończyć szesnastu lat. No, w każdym razie to tradycja, że kiedy odwiedzają nas Łowczynie odbywa się bitwa o Sztandar. Obozowicze przeciw Łowczyniom.
Tak. Teraz pamiętam skąd znam tę nazwę. Do Łowczyń Artemidy przyłączyła się Bianca, siostra Nica, zginęła przez to. Nico pewnie nienawidzi Łowczyń. Ja też od razu poczułam do nich awersję. To przez nie Nico tak często był smutny, tak rzadko się śmiał. Poczułam narastającą złość. Miałam ochotę sprać te Łowczynie. To świetnie, że jest ta bitwa, w końcu będę mogła użyć w prawdziwej walce mojego miecza.
Uśmiechnęłam się. Tak, musimy zwyciężyć. Nie dam się tym Łowczyniom.
- Tak. Już pamiętam. Chodźmy.
Szybko przypięłam miecz do pasa i wybiegłam z domku ciągnąc za sobą wyrywającego się Leona.

***

Wbiegliśmy do kantyny. Już cały obóz tu był, wszyscy. I Łowczynie. Z tuzin nastolatek, a każda z nich miała łuk i kołczan pełen srebrnych strzał. Jedna z nich właśnie rozmawiała z Chejronem, była wysoka i miała czarne włosy, przez które biegła srebrna przepaska.
- To Thalia, jest chyba jedyną w miarę normalna Łowczynią. – odezwał się szeptem ktoś obok mnie.
Odwróciłam głowę. Tuż za mną stał Nico. Niesamowite uczucie. Był parę centymetrów ode mnie, zarumienił się i odsunął trochę. Ech. I już po niesamowitym uczuciu.
Dobry humor nadal się go trzymał. Jego niezwykłe czarne oczy się śmiały, a na twarzy miał niepewny uśmiech. Pewnie cieszył się, że będzie mógł się z nimi zmierzyć.
- Obozowicze i Łowczynie! - rozległ się donośny głos Chejrona – Z troski o wasze życie przypomnę wam zasady tej jakże interesującej gry. Strumyk stanowi granicę. Gra odbywa się na terenie całego lasu. Wszelkie magiczne przedmioty są dozwolone, aczkolwiek smrodliwe strzały nie są mile widziane. - spojrzał znacząco na Łowczynie, a one spuściły głowy i nagle zainteresowały się swoimi butami - Sztandar musi być widoczny i nie może go bronić więcej niż dwóch strażników lub strażniczek. Jeńców wolno rozbrajać, ale nie wolno ich ani wiązać ani kneblować. Pamiętajcie, że niedozwolone jest zabijanie i powodowanie trwałego kalectwa. Ja będę sędzią i lekarzem polowym. Do broni!
Rozłożył szeroko ręce i natychmiast na stole pojawiła się broń: hełmy, spiżowe miecze, włócznie, łuki, tarcze i sztylety. Wszyscy obozowicze rzucili się na broń, a Łowczynie patrzyły na nich z pogardą. Z obozowiczów na miejscu zostało tylko kila osób, w tym ja i Nico. Podszedł do mnie i uśmiechnął się niepewnie.
- Tym razem musimy wygrać – oświadczył.
- Tym razem?
- No... W sumie, to nie zdarza się to zbyt często, ale tym razem musimy wygrać. - powiedział to takim pewnym głosem, że mu uwierzyłam.
Zostałam przydzielona do drużyny (dwuosobowej, pewnie wiedzieli, że Nico chce się zemścić na Łowczyniach, a nikt oprócz mnie nie chciał z nim iść) próbującej zdobyć sztandar przeciwników, a raczej przeciwniczek. Byłam strasznie szczęśliwa. Nie wytrzymałabym stania w miejscu i czekania, aż przyjdą Łowczynie, żeby odebrać mi sztandar. Nie mogłabym też stać przy strumieniu i również czekać. Chyba to zauważyli i pozwolili mi pójść na atak, chociaż byłam nowa i nieokreślona, nieuznana. Podzieliłam się moimi przemyśleniami z Nikiem.
- Nie jestem pewny dlaczego ci pozwolili, ale jestem pewien, że dobrze zrobili.
Mieliśmy jakiś plan, ale ja nie słuchałam, kiedy go omawiali, więc po prostu szłam za Nikiem. Przekroczyliśmy strumyk i zaczęliśmy się skradać, znaleźliśmy się na terytorium Łowczyń, a ja naprawdę nie chciałam, żeby mnie usłyszały, nie miałam ochoty zostać jednym z zakładników. Nie byłam pewna czy Łowczynie na pewno nie kneblują i nie wiążą zakładników. Nie chciałam wiedzieć.
Nagle Nico zatrzymał się gwałtownie i przyłożył palec do ust. Drugą rękę wyciągnął przed siebie. Podążyłam wzrokiem za jego wyprostowanym palcem. Zachłysnęłam się powietrzem. Pięć metrów przed nami stały dwie Łowczynie. Łypały groźnie na wszystkie strony, ale jeszcze nas nie zauważyły. Między nimi stał ich sztandar.
Nico zamknął oczy i bardzo się skupił. Na jego bladym czole pojawiły się zmarszczki. Za „Wiecznymi Dziewicami” rozległ się dźwięk, który dziwnie przypominał zapadanie się ziemi. Dziewczyny szybko się obróciły. Dźwięk metalu uderzającego o metal. I zza drzew wyszły... szkielety. Tuzin uzbrojonych szkieletów z różnych epok. Byli tam Greccy żołnierze, rzymscy gladiatorzy i Amerykańscy żołnierze, z drugiej Wojny Światowej.
Łowczynie zaczęły do nich strzelać, ale szkieletory nic sobie z tego nie robiły. Odciągnęły przerażone Łowczynie od sztandaru, w głąb lasu. Spojrzałam zdziwiona na Nica, który usiadł.
- To ty? - zapytałam zupełnie skołowana.
Skinął ponuro głową. Wyglądał na zmęczonego, ale dźwignął się na nogi i szybko podszedł do sztandaru. Wyrwał go z ziemi i wyciągnął do mnie rękę.
- Szybko! Zaraz wrócą! Przeniesiemy się cieniem. - zobaczył moją niepewną minę – Tylko kawałek. Czy wyglądam jakbym mógł sobie pozwolić na długą podróż?
Spojrzałam na niego. Nie wyglądał. Po wezwaniu szkieletów oczy jeszcze bardziej mu się podkrążyły i szczerze mówiąc wyglądał raczej jakby miał zaraz zasnąć.
- No dobra. Nie wyglądasz. Ale tylko kawałek, dobra?
Nie odpowiedział. Po prostu złapał mnie za rękę.
Świat wirował, ale tym razem nie zdążyłam nawet usłyszeć tych dziwnych dźwięków, co ostatnim razem. Niemal od razu stanęliśmy. Na szczęście, ponieważ już robiło mi się niedobrze.
Usłyszałam szmer strumyka, jakieś sto metrów przed sobą. Otworzyłam oczy. Tak, od strumyka dzieliło nas sto metrów. Nie byłoby żadnym problemem przebiegnięcie takiego dystansu, gdyby nie to, że Nico... No, dla niego w tym stanie problemem byłoby przejście połowy tego dystansu. Cóż.
- Nico! Musimy biec! -wydarłam mu się prosto do ucha.
Potrząsnął głową i zaczął iść szybkim krokiem w stronę strumyka. Ruszyłam za nim pilnując, żeby się nie przewrócił.
Nagle usłyszałam za sobą dziewczęce krzyki. Super, tego brakowało. Łowczynie. Kazałam Nikowi biec, a raczej iść dalej, a sama się odwróciłam z mieczem w ręku. Na szczęście była to tyko jedna „Wieczna Dziewica”, a w dodatku nie miała już strzał, w rękach trzymała dwa myśliwskie noże. Na nie szczęście gdy tylko nas zobaczyła wydarła się najgłośniej jak umiała:
- Di Angelo i jakaś mała mają nasz sztandar!!!
No nie. Teraz jestem „Jakąś-Małą”? Rzuciłam się na nią z krzykiem.
Walka nie byłą wyrównana. Ona miała dwa noże, a ja jeden miecz. Udało mi się ją rozbroić po jakiejś minucie. Jest! Nico był już przy samym brzegu, podbiegłam do niego i pomogłam mu przedostać się przez strumyk. W ostatniej chwili, ponieważ z lasu wybiegły Łowczynie.
Gdy tylko oparliśmy sztandar o ziemię po naszej stronie strumienia, rozległ się odgłos konchy. Nie mogłam w to uwierzyć. Wygraliśmy? Naprawdę? Wygraliśmy!
- Nico! Wygraliśmy! - Krzyknęłam i w nagłym przypływie szczęścia go przytuliłam, ku mojemu zdziwieniu odwzajemnił uścisk, oczywiście natychmiast się opamiętałam i go puściłam.
- Naprawdę wygraliśmy? – westchnął i usiadł opierając się drzewo.
Wyjął z kieszeni swojej skórzanej kurtki niemiłosiernie pognieciony batonik, ambrozję i szybko połknął parę gryzów. Wzrok mu się wyostrzył. Zerwał się na równe nogi.
- Wygraliśmy! Spite! Wygraliśmy! W końcu!
Przez chwilę przypominał siebie, małego chłopca ze zdjęcia z Wielkiego Domu. Taki szczęśliwy i... jakby młodszy. „A ile on ma właściwie lat” pomyślałam. Wyglądał na jakieś piętnaście-szesnaście lat, ale wiedziałam, że wiele przeżył, pewnie był młodszy niż wyglądał. Może jest w moim wieku? Kto wie. Zaznaczyłam sobie w myślach, że muszę o to zapytać Hoodów.
Szczęśliwi obozowicze otoczyli nas z krzykiem. Nico zrobił cudną, zdziwioną minę (chyba nawet bardziej zdziwioną niż wtedy, kiedy wytrąciłam mu miecz z ręki). Chyba nikt nigdy tak się nie cieszył z tego co zrobił (mam nadzieję, że zrozumiałaś/eś to zdanie, wiem, że jest dziwne). Sztandar zamigotał i zmienił kolor. Był do połowy czarny, a do połowy ciemno-granatowy. Na czarnej połowie pojawiła się biała czaszka, a na granatowej... złote jabłko. Jabłko?
Teraz wszyscy obozowicze patrzyli na coś nad moją głową. Nie! Przecież to nie możliwe! Jestem uznana! Przebiegłam w myślach greckie mity, szukając bogini, której atrybutem było jabłko. Nie zdążyłam niczego wymyślić, ponieważ odezwał się Chejron, ten wredny koński tyłek:
- Witaj Spite, córko bogini niezgody, Eris.
Jedna część mojego, przeciążonego nadmiarem informacji, mózgu zarejestrowała, że nie wymówił mojego nazwiska i ucieszyła się niezmiernie, ale druga szybko ją upomniała i kazała oczom spojrzeć na obozowiczów, którzy mieli miny, jakby ktoś przejechał, na ich oczach, traktorem słodkiego króliczka (nawiasem mówiąc, wyglądali, jakby tym „kimś” byłam ja). Świetnie! (proszę, wyczuj sarkazm) O ile się orientowałam, to w obozie nie było domku dla dzieci Eris. W ogóle nie wiedziałam, że ona miała śmiertelne dzieci... No to naprawdę super. Teraz będę wyrzutkiem a już myślałam, że mnie zaakceptują. Płonne nadzieje. Ech. Ja to mam w życiu szczęście. Wiem, że się powtarzam, ale musiałam to powiedzieć.
- Ale Chejronie! Przecież w obozie nie ma domku Eris! – zauważył rezolutnie jakiś heros – Nie może zostać u Hermesa, przyrzekliśmy mu na Styks, że uznani nie będą już u niego mieszkać, od kiedy wybudowaliśmy domki dla pomniejszych bogów.
- Wiem – odrzekł Chejron – będziemy musieli jej wybudować domek, a na razie musi zamieszkać w jakimś innym domku, przysięgi na Styks nie można złamać. Kto może przyjąć Spite?
Cisza. Oczywiście, nikt się nie kwapi by przyjąć do swojego domku dziwoląga. Po długiej ciszy odezwał się cicho Nico:
- No to jak nikt się nie zgłasza, to ja mogę, mieszkam sam. Mam parę wolnych łóżek, w oddzielnym pokoju. - zaczerwienił się – Oczywiście jeżeli Spite się zgodzi...
Zgodzi? Mam się zgodzić??? Byłam szczęśliwa, że Nico to zaproponował. Ciekawe dlaczego to zrobił.
- Jasne, że się zgodzę – odparłam, starając się ukryć wypełzający mi na twarz idiotyczny uśmieszek – Nie ma problemu.

***

Po przeniesieniu swoich rzeczy z domku Hermesa, a nie było tego wiele, poszłam do lasu (torbę z rzeczami miałam przy sobie, jeszcze nie odważyłam się wejść do domku Hadesa). Przekroczyłam strumyk i stanęłam przed wejściem do bunkra Dziewiątego. Na szczęście, tym razem prawdziwe, drzwi były otwarte. Ze środka dobiegał hałas, co znaczyło, że Leo na pewno jest w środku.
Weszłam cicho i podeszłam do statku. Teraz zauważyłam, że na boku ma napisane „Argo II”. Ze środka, jak ostatnim razem, buchał dym. Postanowiłam poczekać, aż Leo sam wyjdzie. Nie chciałam się udusić ani spalić. W końcu się doczekałam. Wyszedł machając rękoma, jakby się dusił. Może był ognioodporny, ale na pewno nie dymoodporny. Dalej machając podszedł do jakiegoś planu na tablicy korkowej. Przedstawiał on chyba silnik, albo jakiś inny precyzyjny mechanizm. Korzystając z tego, że mnie nie zauważył podeszłam go od tyłu i wydarłam mu się do ucha:
- Leo! Czemu mnie nie chciałeś w domku!?
Warto było to zrobić, choćby dla jego miny, i tego, że kiedy się odwracał, poślizgnął się na jakiejś mokrej szmatce, i fiknął do tyłu. Zaniosłam się śmiechem. Leo podniósł się, otrzepał (tylko pobrudził sobie ubranie smarem, w którym miał całe ręce) i spojrzał na mnie groźnie.
- Na przykład dlatego, żebyś nie wydzierała się na mnie cały czas. Kiedy siedzę sobie w domku mogę od ciebie odpocząć. A zresztą, tak na poważnie, Nie mamy wolnych łóżek, nowe pojawia się tylko wtedy, kiedy ktoś zostaje uznany za dziecko Hefajstosa. No i... Czekałem, aż twój ukochany się zgłosi. - Wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. Tym razem to on musiał uciekać przed latającym żelastwem.
- To był tylko żart! Co to za kobieta, która bije niewinnych!!!???
I wybiegł z krzykiem. Dobrze mu tak!

***

Kiedy wybiegłam za Leonem z bunkra, drzwi same się zatrzasnęły. Ucieszyłam się, ponieważ nie miałam ochoty siłować się z nimi.
Leo biegał zadziwiająco szybko. Szkoda. Chciałam jeszcze w niego czymś rzucić, ale mówi się trudno. Wróciłam sama do domków. Już miałam wejść do domku Hermesa, kiedy uświadomiłam sobie, że już tu nie mieszkam. W sumie, to nawet dobrze, nie miałam tutaj nawet łóżka, tylko materac, a Nico deklarował, że w jego domku są łóżka. W innym pokoju. W tym w którym on spał stało tylko jedno.
Podeszłam do domku Hadesa. Weszłam po schodach i nieśmiało zapukałam. Odpowiedziała mi cisza. Zapukałam trochę głośniej. Z głębi domku dobiegł mnie przytłumiony głos:
- Spite? Na Hadesa! - usłyszałam odgłos spadających na podłogę rzeczy – Poczekaj chwilkę! Muszę posprzątać!
Tak dowiedziałam się, że nie zauważył mnie ani razu, podczas haniebnej czynności podglądania. Uśmiechnęłam się do siebie. Po chwili Nico otworzył drzwi, odsunął się na bok i gestem dłoni zaprosił do środka, jaki dżentelmen! Weszłam i zaczęłam się rozglądać zaciekawiona.
Domek nie wyglądał do końca tak jak go sobie wyobrażałam. Owszem, Było tu raczej ciemno, ale wcale nie zimno, nawet przytulnie. W przedpokoju stała mała dwuosobowa kanapa, a obok niej regał z książkami, co mnie zdziwiło, ponieważ większość półbogów ma dysleksje (nie mówiąc już o ADHD).
Podeszłam do regału. Jeszcze jedna dziwna rzecz, mianowicie, wszystkie książki były napisane w starożytnej grece.
- Umiesz czytać po grecku? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. Myślę, że ty też. Większość greckich półbogów to umie.
- Greckich? A są inni?
Kiedy nie odpowiedział odwróciłam się i zobaczyłam, że ogląda z wielkim zainteresowaniem swoje buty. Spojrzałam na niego pytająco.
- No... W sumie to tak. Rzymscy. To z ich obozu przybył Jason. Wiesz, przyjaciel Leo. „Argo II” jest budowany po to, żeby do nich polecieć.
- A ty skąd wiesz, że ja wiem o „Argo II”? Co?
- Hmm... No... Przez przypadek widziałem jak wbiegasz, yyy..., zapłakana do lasu, a potem wychodzisz wesoła z Leonem, więc domyśliłem się, że pokazał ci Bunkier Dziewiąty.
Wyglądał na strasznie zawstydzonego, a ja byłam wniebowzięta. On mnie obserwował!!! Serce skakało z radości! Ale, ale spokojnie!
Na końcu przedpokoju były dwie pary drzwi, po lewej i prawej stronie. Nico otworzył te po prawej. Weszłam do środka. Pokój wyglądał dokładnie tak jak jego, tylko był odwrócony (okno po prawej, a nie lewej stronie). Ciemno-szare ściany, biały sufit i czarna narzuta na łóżku. Duża szafa w kącie pokoju. Nawet ładnie. Podobało mi się tu.
Nico już miał wyjść, kiedy przypomniałam sobie o moim pytaniu o jego wiek.
Po grze spytałam o to braci Hood, ale oni tylko się zaśmiali i powiedzieli, żebym sama się go spytała. Odeszli chichocząc i mówiąc „Gdyby wiedziała!!!”.
- Nico! - zawołałam. Odwrócił się w drzwiach, z pytającym wyrazem twarzy. - Mogę cię o coś spytać?
- Jasne. O co chodzi?
- Chciałabym wiedzieć ile ty właściwie masz lat.
Zrobił zdziwioną minę i niechętnie odpowiedział:
- To zależy od punktu widzenia. No bo wyglądam, i tak się czuję, na trzynaście lat, ale urodziłem się w 1932 roku.
- W 1932? - byłam skołowana.
- Tak. Mieszkałem przez pewien czas w kasynie Lotos, z Bianką. Ojciec nas tam ukrył przed Zeusem. - uśmiechnął się krzywo i znowu ruszył w stronę drzwi, tym razem go nie zatrzymywałam.

Zabiję Hoodów. Teraz zrobiło mu się przykro. Ech... No trudno. Szybko się rozpakowałam, umyłam (nie, były dwie łazienki), przebrałam w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Dla „odmiany” przyśniły mi się koszmary.

3 komentarze:

  1. Czy ta dziewczyna naprawdę się cieszy, że ma psychopatycznego wielbiciela, który obserwuje ją za dnia i nocy, że łot de fak?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczyna się robić romantycznie.
    Jej!
    Jak to jest, że mogę w nieskończoność czytać blogi z romantycznymi scenkami, a jak dostaje do ręki romansidło w formie książki to chce mi się żygać.
    Rozdział super. Zabieram się za czytanie następnych.

    OdpowiedzUsuń

Zwracam się do wszystkich, którzy czytają tego bloga!!! Informuję, że dochód z każdego pozostawionego komentarza idzie na cele dobroczynne mające na uwadze dobro Dzikiej Przyrody, jako, że wielki bóg Pan naprawdę nie żyje!!!

Z wyrazami uszanowania,
Grover Underwood, Władca Dzikiej Przyrody