niedziela, 9 marca 2014

Rozdział II

Obudził mnie przyjemny zapach pieczonych bułeczek i czekolady. Coś było nie tak... Pieczonych bułeczek? Skąd u „mnie” w domu ciepłe bułeczki? Usiadłam gwałtownie, otwierając oczy. To co zobaczyłam było jeszcze dziwniejsze niż pieczone bułeczki w domu. Leżałam w łóżku, w sali, która wyglądała jak szpital polowy starożytnych greków. Tak, starożytnych greków. Proszę się nie śmiać z moich skojarzeń. Za powiewającą zasłoną widziałam dzieci (wszystkie w pomarańczowych koszulkach) grające w kosza, a także... nie... to nie możliwe... A jednak! Ścianka wspinaczkowa ze ściekającą po niej lawą i arena na której odbywały się, najwidoczniej naraz, zajęcia szermierki i strzelania z łuku. To cud, że chyba wszyscy byli cali. Podziwiałabym dalej, gdyby do mojego łóżka nie podszedł chłopak, którego wczoraj spotkałam, Nico.
  • Ty – powiedziałam zdenerwowana – Dlaczego chciałeś mnie wczoraj zabić?!
  • Nie wczoraj, tylko dwa dni temu. I nie chciałem cię zabić - dodał – po prostu sprowadziłem cię tu, w najlepszy i najszybszy sposób.
  • To dlaczego, wytłumacz mi, leżę w szpitalu? - zapytałam, wstrząśnięta tym, że spędziłam w łóżku dwa dni.
  • Podróż cieniem jest bardzo męcząca.
  • Podróż cieniem? - zapytałam.
  • Tak, podróż cieniem. - odparł zdziwiony, jakby się dziwił, że nie wiem o co chodzi. Postanowiłam nie uświadamiać mu o mojej „ignorancji”.
  • Dobrze – powiedziałam i przeciągnęłam się – Czy mogę wstać?
  • Jasne, jeżeli chcesz... Może jesteś głodna? Zaraz powinno być... - ze strony kantyny (tak, kantyny którą zauważyłam dopiero teraz) dobiegł dźwięk konchy - ...śniadanie. - dokończył.

***

Gdy wstałam i wyszłam na dwór wszyscy byli już na śniadaniu. Boisko do koszykówki było puste. Niezła dyscyplina... Byłam pod wrażeniem. Nico szedł przede mną z rękami w kieszeniach, niespiesznym krokiem.
  • Nie spieszy ci się? - zapytałam jak idiotka, bo przecież było to oczywiste.
  • Nie najlepiej czuję się na posiłkach. Zresztą, sama zobaczysz dlaczego. - odrzekł takim tonem, jakby się dziwił, że to powiedział – Ale nie martw się, ty na razie usiądziesz z dziećmi Hermesa. Jesteś nieuznana.
  • Z dziećmi Hermesa? A kto jest moim „boskim” rodzicem? Hermes? - nie. Ja miałam śmiertelnego ojca.
  • Jesteś nieuznana – powtórzył – to znaczy, że nie wiemy kto.
  • Przepraszam, że cię tak wypytuję, ale kto jest twoim rodzicem?
Nico spuścił głowę. Chwilę szedł w milczeniu, a potem nagle powiedział.
  • Przestaniesz mnie lubić, jak ci powiem. -był wyraźnie zakłopotany – To znaczy, jeszcze bardziej, już mnie nienawidzisz za tą podróż cieniem.
  • Nie nienawidzę cię. - odważyłam się powiedzieć. „Co ja robię” przemknęło mi się - nie wiem czemu miałabym cię osądzać po rodzicach.
  • Bo widzisz... Moim ojcem jest Hedes. – zaczerwienił się, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, ponieważ doszliśmy do kantyny.
Stało tam dwanaście stolików przy których siedzieli ludzie, głównie nastolatkowie w pomarańczowych koszulkach. Niektórzy stali w kolejce do trójnoga na którym płonął ogień i wrzucali do niego kawałki własnego posiłku.
  • Co oni robią? - zapytałam, zapominając o wyznaniu Nica.
  • Składają ofiary bogom – odparł, wyraźnie zadowolony ze zamiany tematu.
Zaprowadził mnie do stolika przy którym siedziało najwięcej osób. Zauważyłam, że prawie wszyscy mają chytre uśmieszki i spojrzenie, jakby chcieli ci zrobić kawał.
  • Hey, Travis. - powiedział Nico do chłopaka obok którego siedział taki sam chłopak, bliźniaki. - To jest Spite, nowa, nieuznana. Możecie ją przygarnąć, aż objawi się jej boski rodzic?
  • Jasne! - odkrzyknęli jednocześnie bliźniacy – Siadaj!
Usiadłam na brzegu ławki i sięgnęłam po talerz. Nie wiedziałam skąd wziąć jedzenie, a byłam solidnie głodna. Myślałam o naleśnikach z dżemem. Spojrzałam na talerz i omal go nie upuściłam! Leżały na nim dwa naleśniki!
  • Przyzwyczaj się! - Krzyknął ktoś z mojego stolika, ktoś kto zobaczył moją reakcję. - Picia też nie wylej!
Wzięłam do ręki puchar. Pomyślałam o Coli i... Jest! Wypiłam łyk. Pycha.
Spojrzałam w stronę w którą poszedł Nico i od razu zrobiło mi się przykro. Siedział sam przy stoliku. Wyglądał na strasznie zdołowanego. Zrozumiałam dlaczego nie lubił tu jeść, ale przecież to równy gość. Dlaczego nikt z nim nie siedzi? Bo jest synem Hadesa? Zapytałam o to sąsiada.
  • Nico? On po prostu jest jedynym synem Hadesa. Jest taka zasada, że każdy bóg ma swój stolik, nie wolno siadać przy stoliku innego boga niż twój rodzic.
  • Ale ja mam śmiertelnego ojca. Na pewno nie jest nim Hermes.
  • Wiem, ale ta zasada nie dotyczy nieuznanych, a mój tato nie jest wybredny w przyjmowaniu gości. Jest bogiem podróżników.
Uspokoiłam się. Nie jest tak, że nikt nie lubi chłopaka, którego lubię (przestań się śmiać! Wcale nie zakochałam się w synu Hadesa!). To tylko zasady. Byłam ciekawa, oczywiście, kto jest moją matką. Nigdy jej nie znałam, ale byłam strasznie na nią zła, za to, że porzuciła tatę zaraz po moim urodzeniu. To złamało mu serce. Musiała być to bardzo wredna bogini.

***

Rozmyślając nad moim pochodzeniem nie zauważyłam, że śniadanie się skończyło. Podszedł do mnie Nico, a kto inny miałby podejść! Pomyślałby kto! Chyba czuł się winny mojej wizyty w szpitalu! I dobrze mu tak! Byłam bardzo z siebie zadowolona. On nie wyglądał na kogoś u kogo łatwo jest wywołać poczucie winy. Przynajmniej widoczne.
  • Hey – powiedział, jak gdyby nigdy nic, ale się zaczerwienił, co było widoczne, ponieważ miał bardzo bladą cerę – Chejron, ten gość przy głównym stole, powiedział mi, że mogę cię oprowadzić po obozie, jestem ci to winny, za tę nieszczęsną podróż.
  • Spokojnie, już się nie gniewam. - powiedziałam, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ zwykle obrażałam się na ludzi do granic możliwości, ale na tego tu, jakoś nie potrafiłam się porządnie gniewać.
  • To dobrze, szczerze mówiąc trochę się ciebie przestraszyłem. Myślałem, że mnie zabijesz. - mruknął, rumieniąc się jeszcze bardziej – Chodźmy już.
Wyszliśmy z kantyny i minęliśmy boisko do siatkówki. Z początku wydawało mi się, że zwariowałam, ponieważ wraz z obozowiczami w wieku od dwunastu do siedemnastu lat grali też... Poszukałam w myślach odpowiedniego słowa. Znalazłam je gdzieś na obrzeżach mojego przepracowanego, z powodu nadmiaru dziwactw, mózgu. Satyrowie. No nie. Tego już było za wiele. Satyrowie? Może jeszcze Nimfy i Driady? A potwory? Przez chwilę myślałam nad tymi wszystkimi wypadkami, które mnie spotkały. Może to wszystko zdarzyło się przez potwory? Może śmierć mojego taty nie jest moją winą? Odrzuciłam tę myśl. Nie mogę wszystkiego na to zwalać bo zwariuję naprawdę. A jeśli już zwariowałam?
Musiałam mieć naprawdę smutną minę, bo Nico odważył się spytać:
  • Coś się stało? Masz minę jakbyś zajrzała do Tartaru.
  • Nie... Tylko pomyślałam, że w takim świecie łatwo jest znaleźć kogoś, kogo można obwiniać o wszystkie swoje nieszczęścia.
  • Masz rację – Nico przyjrzał mi się z ciekawością, ale szybko spuścił wzrok – A o co ich obwiniasz?
  • Wiesz... - zawahałam się. Co ja robię? Nigdy nie miałam ochoty dzielić się z kimkolwiek moimi przemyśleniami. Nigdy! Ale coś mi mówiło, że Nico mnie zrozumie, on też przeżył wiele. Widziałam to w jego smutnych, głębokich i tak niesamowicie czarnych, oczach. - Nie mam rodziny – wykrztusiłam – Od dawna mieszkam w rodzinach zastępczych. Kiedy na ciebie wpadłam... Uciekałam. Pokłóciłam się z „moją” matką.
    Dotarliśmy do domków, które widziałam z daleka, gdy tu dotarłam. Było ich około dwudziestu,dwanaście było ustawione w idealnym „U” reszta była chyba dostawiona później. Zbudowano je na skraju mrocznego lasu (od razu mi się to spodobało) w pobliżu jeziora po którym pływały kajaki. Kilkoro „pomarańczowych” obozowiczów ochlapywało się przy brzegu z... no tak. Z nimfami. Postanowiłam, że już nie będę się niczemu dziwić. To tylko przeciążało mój mózg. Wracając do domków, były one najdziwniejszym zbiorowiskiem budowli, jakie kiedykolwiek widziałam. Oczywiście już się nie dziwiłam. Wcale. No... może trochę. Tylko troszkę. Każdy miał nad drzwiami mosiężną tabliczkę z numerkiem. Dziewiątka przypominała małą fabrykę. Czwórka była cała obrośnięta roślinami, po trawniku na dachu skakały króliki (?). Żeby spojrzeć na siódemkę musiałam zmrużyć oczy, cała była ze złota. Ósemka za to była cała srebrna i delikatniejsza, lecz miała dokładnie ten sam kształt co siódemka. Jedynka i dwójka były bardzo podobne, biały marmur, ale jedynka była większa i miała drzwi z metalu z wyrytymi w nich błyskawicami. Chyba zrozumiałam o co chodzi z tymi numerkami.
  • Czy każdy domek ma boga? Tak jak stoły w kantynie? - spytałam zainteresowana.
  • Tak. Każdy. - odparł ze smutkiem Nico.
  • Więc ty mieszkasz sam. Nie jest ci przykro? Wiesz, nie mieć rodzeństwa? - natychmiast pożałowałam tego pytania. Odwrócił głowę i mogłam się założyć, że starał się ukryć łzy. Ale ja byłam głupia! Na pewno stracił rodzinę, a ja mu o tym przypomniałam. Miałam ochotę zastrzelić się na miejscu! - Wybacz! Nie chciałam być taką idiotką!
  • Nie jesteś. Nie szkodzi. Zresztą... Ja chyba wolę być sam. Tak jest łatwiej. - spojrzał na mnie i zobaczyłam jak podejmuje jakąś szybką decyzję, tak jak ja, kiedy powiedziałam mu o mojej ucieczce – Kiedyś miałem siostrę, Biancę, ale zginęła na misji. Parę lat temu, od razu po tym jak dostaliśmy się do obozu, przyłączyła się do Łowczyń Artemidy. Wtedy stąd uciekłem, nie mieszkam tu na stałe. Nie pasuję tu. - wszystko to wyrzucił z siebie jak z armaty.
    Sam wyglądał na zdziwionego swoim wyznaniem, ale widziałam ulgę na jego twarzy, jakby zrzucił z siebie wielki ciężar. Domyśliłam się, że nie mówił o tym nikomu. Nie rozumiałam, czemu mówił to mi. Poznał mnie dwa dni temu, a przez większość czasu, od tego zdarzenia, leżałam w szpitalu, nieprzytomna, ale rozumiałam go, też nigdy nie mieszkałam nigdzie na dłużej. Byłam „zawsze w trasie”, to pomagało mi w zapominaniu.
    Zapanowało niezręczne milczenie. W końcu postanowiłam się odezwać, nie na temat, żeby rozładować atmosferę. Możesz mnie wyśmiać. Ja próbowałam rozładować atmosferę!
  • A ten las... Czy w nim coś jest?
  • Tak. - powiedział Nico, zadowolony ze zmiany tematu, zresztą tak jak ja – Potwory. Kiedy chce się poćwiczyć, można tam pójść. Spotkanie z potworem murowane. Niedawno po lesie grasował spiżowy smok.
  • Smok???
  • Tak. Smok. Ale jeden chłopak od Hefajstosa, czyli dziewiątki, złapał go i naprawił. Tego dnia kiedy cię znalazłem wrócił z przyjaciółmi z misji.
  • Sam złapał smoka? - zapytałam. Byłam pod wrażeniem. - A czy smok zionął ogniem?
  • Tak, i to mnie dziwi. Inni od Hefajstosa próbowali go wcześniej złapać. Jake, grupowy, też. Teraz wygląda jak mumia. - spróbował się uśmiechnąć. Nieźle mu wyszło, jak na kogoś kogo maltretują wredne dziewczyny (czytaj: ja). - Myślę... Nikomu, proszę, tego nie mów! Myślę, że on włada ogniem, albo przynajmniej jest na niego odporny. Nazywa się Leo Valdez. Jest nowy.

***

Nico oprowadził mnie po całym obozie. Dziwnie się czułam, kiedy dowiedziałam się, że wszyscy obozowicze są ze sobą spokrewnieni. Włącznie ze mną. Po „zwiedzaniu” dostałam pomarańczową koszulkę obozową, lecz wciąż miałam wrażenie, że tu nie pasuję. Nie miałam pojęcia kto mógł być moim „boskim” rodzicem. Na pewno nie Atena. Nie umiałam wyobrazić sobie siebie, siedzącej przez parę godzin w jednym miejscu. Nie interesowała mnie nauka. Afrodyta? Jasne. Po moim trupie. Demeter? Nie, kiedyś próbowałam hodować rośliny. Wszystkie uschły. Hekate była niezła, ale czułam, że to nie ona jest moją matką. Zabrakło mi pomysłów.
      - Chodź, wybierzemy ci broń. - powiedział Nico.
      Broń? Zapowiada się fajnie. Już miałam powiedzieć, że nie umiem walczyć, ale powstrzymałam się. Pora się nauczyć. Może gdybym umiała walczyć tata by nie umarł? Odgoniłam te myśli. „Nie żyj przeszłością”. Skarciłam się. „Myśl o czym miłym”.
  • Czy każdy półbóg ma broń? - zapytałam.
  • Tak. Inaczej nie miałby jak przeżyć. Ja mam taką. - wyciągnął z pochwy przy boku zupełnie czarny miecz. Był piękny. Zastanawiałam się z czego jest zrobiony. Nigdy nie widziałam takiego metalu. Zdawał się świecić w blasku słońca, choć był taki czarny. Pasował do Nica. - To Stygijskie żelazo. - powiedział widząc moje zdziwienie. - Wolisz miecz, czy sztylet?
  • Nie wiem... Nigdy nie walczyłam. Ani mieczem, ani sztyletem. - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem – Co byś mi polecił?
    Nico przyjrzał mi się uważnie. Czułam się trochę dziwnie. Na szczęście po chwili przemówił.
  • Chyba miecz... Wyglądasz na dość silną. I nie wiem czy miałabyś cierpliwość do nauki walki sztyletem. Musiałabyś mieć dużo dodatkowych ćwiczeń.
      Poszliśmy do zbrojowni. Znajdowała się obok domku 6, domku Ateny.
      Weszliśmy do środka. Było tam pełno broni. Na wszystkich półkach leżały miecze lub sztylety. O specjalne stojaki opierały się włócznie. Każdy miecz był trochę inny. Złote, srebrne, i nawet miedziane. Nico podszedł do regału i wziął z niego średniej długości, srebrny, miecz. Był niesamowity, miecz, nie Nico, oczywiście. Wyglądał na strasznie lekki i delikatny, choć nie myślę by dał się łatwo złamać. Był dość prost, prawie bez żadnych zdobień, mimo to od razu się w nim zakochałam. Wiedziałam, że jest dla mnie idealny. Nico podał mi go. Wzięłam miecz do ręki i poczułam w niej zimne igiełki. Miecz był idealnie wyważony, czułam się, jakby był przedłużeniem mojego ramienia i ogólnie całej ręki. Był idealny.
      - Jest idealny – powiedział zadowolony Nico – To oczywiście Niebiański spiż.
      - Oczywiście? - może dla niego to było oczywiste, dla mnie nie było.
      - Większość herosów walczy mieczami z tego metalu.
      - A twój?
      - Mój jest wyjątkiem. Dostałem go od ojca. Pamiętaj, nigdy nie odrzucaj darów od bogów. To może się źle skończyć. - powiedział z śmiertelną powagą. Znalazłam jeszcze pochwę na mój śliczny miecz i przypięłam go do pasa.

***

    Poszliśmy na Arenę poćwiczyć. Nico był świetny w walce na miecze.
    Pokazywał mi ważniejsze cięcia i pchnięcia, a także uniki i wiele innych przydatnych rzeczy. Muszę przyznać, że szło mi całkiem nieźle. Po jakiejś godzinie treningu byłam tak zmęczona, że nie mogłam podnieść ostrza na odpowiednią wysokość.
    - Już nie mogę. - wydyszałam i usiadłam na ławce.
    - Szło ci świetnie. - powiedział Nico. Spojrzałam na niego posępnie. - Naprawdę! Nie mówię ci tego, żeby cię pocieszyć. - odwrócił wzrok w stronę Wielkiego Domu. - Muszę już iść.
    I poszedł. W połowie drogi skręcił, tak jakby chciał wpaść na drzewo, i... Rozpłynął się w cieniu. No tak. Super. Szkoda, że ja tak nie umiem. To zaoszczędziłoby mi wielu kłopotów. Tiaaa... Poszłam w stronę domku Hermesa, chciałam tam usiąść i spokojnie pomyśleć, ale hałas jaki dobiegał zza drzwi i okien mojego domku odstraszył mnie bardzo skutecznie. Postanowiłam pójść do lasu. Tylko na jego skraj, żeby pomyśleć, ani mi w głowie potwory, no, miałam miecz na wszelki wypadek, więc uznałam, że nic się nie stanie. Usiadłam pod rozłożystym drzewem (nie znam się na drzewach, więc nie powiem ci co to było za drzewo). Zamknęłam oczy i postarałam się wyciszyć i skupić. Nie udało mi się. Gdzieś za moimi plecami rozległ się straszliwy huk spadającego... Metalu? Szybko poderwałam się z miejsca i wyciągnęłam miecz.
    - Hej! Nie zabijaj mnie! Proszę! Może życie jest beznadziejne, ale nie chcę się z nim rozstawać!
    Przede mną stał chłopak z kędzierzawymi, czarnymi włosami, spiczami uszami i niesamowicie szerokim uśmiechem. Wyglądał jak „Mały Elf” z bajki o św. Mikołaju. Powoli opuściłam mój miecz.
    - Cześć! Jestem Leo! - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć wydawało się to niemożliwe. Ja natomiast się zachłysnęłam. To był Leo Valdez! Ten chłopak od Hefajstosa, o który mówił Nico! Mówił, że on umie... Władać ogniem!!!
    - Hej... - przywitałam się z nim niepewnie – Co tu robisz? Przecież nie można wchodzić do lasu.
    - A ty to gdzie jesteś? Na jeziorze? Nie! W lesie! Zauważyłaś to?
    Zrobiłam zdziwioną minę. Musiałam wyglądać śmiesznie, ponieważ Leo się roześmiał.
    - Ale masz minę! - Moje podejrzenia okazały się słuszne – Jak Jason kiedy dowiedział się, że ja... - umilkł i klepnął się dłonią w czoło – Nieważne!Przepraszam,że cię przestraszyłem.
    Ukląkł i zaczął zbierać żelastwo które upuścił. Było tam mnóstwo najróżniejszych rzeczy, od małych nakrętek na śrubki, po spore kawałki blachy. Też uklękłam i pomogłam mu zbierać.
    - Dzięki. - mruknął, starając się utrzymać to wszystko w chudych rękach – Jesteś nowa?
    Westchnęłam. Chyba wszyscy będą tak do mnie mówić. „nowa”, „nieokreślona”.
    - Tak. Jestem Spite. - Leo już miał o „coś” zapytać, ale ja szybko mu przerwałam – Tak. Nieokreślona.
    Chyba zobaczył, że jest mi przykro, bo spojrzał na mnie współczująco i powiedział.
    - Spokojnie. Pewnie zostaniesz uznana przy ognisku. Prawie wszyscy są wtedy uznawani.
    Ruszył przed siebie, w stronę domków. Pewnie zmierzał do dziewiątki. Poszłam za nim. Nie do końca wiem dlaczego. Po prostu go polubiłam. Wyglądał na świetny materiał na przyjaciela, a skoro mam spędzić tutaj parę dobrych lat, to powinnam zawierać przyjaźnie, nie chciałam być wyrzutkiem.
    - Chyba powinienem cię przestawić paru fajnym osobom. - spojrzał na mnie figlarnie i pomyślałam, że wiedział, o czym przed chwilką myślałam. - Przyda się nie? Leo cię ze wszystkimi zapozna! Znasz już kogoś?
    - Tak. Poznałam Travisa i Connora Hoodów, no i Nica. Nieźle mi się z nim rozmawia. - wyznałam.
    - Rozmawia? To on z tobą rozmawiał? Punkt dla ciebie! On chyba z nikim nie rozmawia. No, i często znika. -Leo wyglądał na szczerze zdziwionego. - Może jesteś jego siostrą? - wypalił – jak się dogadujecie... Wiesz, masz taki mroczny styl i w ogóle...
    Nie! Tylko nie to! Jak mogłam na to nie wpaść! Nie... chwilę, chwilę... przecież ja znałam mojego ojca! Uff... Dlaczego to mi przyniosło taką ulgę? No bo Nico nie mógł być moim bratem! Przecież to było by straszne! On mi się podobał! (Wiedz, że wiem, czy się teraz śmiejesz, czy nie. Jak tak, to nie żyjesz!). Leonowi odparłam spokojnie.
    - Nie mogę być córką Hadesa, ponieważ miałam śmiertelnego ojca.
    Natychmiast, na słowo „miałam”, uśmiech znikł z jego twarzy. Nagle wydawał się dużo starszy i o wiele poważniejszy. Pomyślałam, że może on też stracił rodzica.
    - Och. Przepraszam. - wyjąkał – Nie chciałem być nietaktowny. Wybacz.
    - Nie ma sprawy. - szliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał – A masz jakiś pomysł? Wiesz... Czyją jesteś córką.
    Pokiwałam przecząco głową. Nie miałam najmniejszego pojęcia. Może to jakiś żart? Może jestem tylko zwykłą dziewczyną z problemami? Dziewczyną, przez którą wszyscy wpadają w zły humor, przez którą wszyscy się ciągle kłócą.
    Doszliśmy do domku dziewiątego. Pomogłam Leonowi otworzyć drzwi.
    Odwrócił się w progu i na odchodne zawołał.
    - Jakbyś chciała porozmawiać z niezwykle przystojnym i zabawnym chłopakiem, to zawsze możesz tutaj przyjść!
    Zaśmiałam się pod nosem.
    - Tak? Chodzi ci o któregoś z twoich braci? Chętnie go poznam, w takim razie!
    I uciekłam. W samą porę, ponieważ tuż koło miejsca w którym przed chwilą stałam przeleciało parę śrubek.

***

Kiedy tak uciekałam, przed latającymi śrubkami i innymi metalowymi częściami, wpadłam na jakąś ciemną postać. Moje szczęście. Zawsze obecne, nie? Oczywiście wiesz kto to był.
- Chciałbym cię o coś poprosić, dobra? Następnym razem, jak będziesz chciała pogadać, po prostu mnie zawołaj. Nie musisz na mnie wpadać. - Powiedział dziwnie szczęśliwy Nico. Brawo! Znowu zrobiłaś z siebie idiotkę przed akurat tym chłopakiem!
- Przepraszam! To Leo! - wydyszałam i spróbowałam się uśmiechnąć – Świr.
Nico wzruszył ramionami. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Spytałam co go tak ucieszyło.
- Wiesz... Zaginął taki jeden chłopak. Percy Jackson. Chyba wiem gdzie mogę go znaleźć. Znaczy się... Nie wiem, ale się domyślam.
Pokiwałam głową. Słyszałam już coś o nim. Od braci Hood. Był bohaterem, synem Posejdona. Zabił tytana Kronosa i odebrał pomięć innemu tytanowi. Ta opowieść bardzo mi się podobała, wrzucił Japeta, tytana, do Lete, a potem, gdy te stracił pamięć, mianował go... Bobem. Ciekawy miał pomysł.
Nico szczęśliwy pożegnał się i rozpłynął się w cień.

Dzień minął szybko. Pochodziłam sobie jeszcze po obozie, a potem zjadłam kolację. Była równie dobra jak śniadanie (obiad pominęłam, jako, że nie byłam głodna z powodu nadmiaru nowości). Po kolacji było ognisko. Wbrew stwierdzeniu Leona nie zostałam uznana. Tak. Moje „szczęście” nadal mnie prześladowało. Z powodu bycia nieuznaną, na noc trafiłam do domku Hermesa, najbardziej gościnnego z wszystkich Olimpijskich bogów. Dostałam kawałek podłogi i bardzo, bardzo cienki materac. Wszyscy zasnęli, ale ja nie mogłam. Bałam się zasypiać. Zawsze się bałam, od śmierci taty, zawsze śniły mi się koszmary. Kiedyś budziłam się z krzykiem, ale udało mi się to jakoś opanować, na całe szczęście. Nie. Naprawdę nie mogłam zasnąć! Wstałam cicho, żeby nikogo nie obudzić.
Wyszłam na dwór. Wszędzie było strasznie cicho. Przechadzałam się między domkami, starając się zebrać myśli. Gdy przechodziłam obok domku z czarnego kamienia ( tak, nie wiem jak się nazywa), usłyszałam szamotaninę. Domyśliłam się, że jest to domek Hadesa. Czy coś się dzieje z Nickiem? Podeszłam do okna i zajrzałam przez nie. W ciemności trudno było zauważyć szczegóły, a pokój był urządzony w raczej ciemnych odcieniach, co nie ułatwiało mi zobaczenia co się dzieje, ale na łóżko padał snop światła z zewnątrz. Nico wiercił się w łóżku, i coś mamrotał pod nosem. Włosy miał w całkowitym nieładzie, ale i tak wyglądał zabójczo. Nagle usiadł z krzykiem. Cóż, on nie opanował nie krzyczenia przy koszmarach. Chyba zawsze spał sam, więc nie miał się przy kim wstydzić. Zrobiło mi się go żal. Nikt nie mógł go pocieszyć. On nie miał rodziny. Hadesa nie liczę, bóg siedzący sobie w podziemiu nie mógł być czułym ojcem, a już na pewno nie mógł być ojcem pocieszającym dzieci, którym śnią się koszmary.
Wracając do rzeczywistości. Nico krzyknął, usiadł i natychmiast wyciągnął swój miecz (ja jeszcze nie miałam takich odruchów, jeszcze), lecz po chwili zorientował się, że śni i równie szybko go schował. Nie mogłam się powstrzymać, i patrzyłam dalej. Próbował zasnąć, po jakiś pięciu minutach usiadł zrezygnowany i skulił się w koncie łóżka. Siedział tak, i bawił się (nie jestem pewna czy świadomie) figurką do jakiejś gry. Patrzył na nią smutno. Cóż, już wiem skąd te wory pod oczami. Zastanawiałam się, czy u mnie też je widać. Pewnie tak. Jeszcze chwilę patrzyłam jak Nico siedzi i patrzy na tę figurkę, jakby była dla niego bardzo ważna i … martwa. Potem odeszłam od okna jego domku i ruszyłam z powrotem w stronę domku Hermesa. Zmierzyć się ze snem.

***

Rano, po „śnie” (budziłam się co pół godziny i nie spałam kolejne pół) wstałam pierwsza. Uznałam, że nie ma sensu próbowanie zaśnięcia. Umyłam się szybko, ubrałam w moje ciuchy i wyszłam na dwór. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Szłam w stronę kantyny, kto wie, może pozwolą mi zjeść wcześniej śniadanie. Mijając domek numer 13 (jakbyś nie wiedział/ała jest to domek Hadesa) zauważyłam Nica. Siedział na schodach domku i tępo patrzył się w ziemię. Zdobyłam się na odważny ruch. Podeszłam do niego.
- Hej - powiedziałam – Dziś na ciebie nie wpadnę. Po prostu się przywitam.
- Hej - uśmiechnął się blado – To miło z twojej strony. Możesz znowu na mnie wpaść, jak już znikną mi siniaki po ostatnim. Czemu tak wcześnie?
Skrzywiłam się.
- Nie mogłam spać. A ty? - spytałam, chociaż znałam odpowiedź.
- W sumie, ja też nie mogłem spać – mruknął – Ale trudno. Tylko trochę głupio, bo śniadania wcześniej nie dają. Nie miej złudzeń.
Odpowiedziałam smutną miną i ruszyłam nad jezioro. Chciałam sobie spokojnie posiedzieć. Usiadłam na pomoście i myślałam na tym co się stało. Zaczęłam się już przyzwyczajać, że jestem córką jakiejś bogini, prawdopodobnie była ona okropna. Ciekawe, czy mnie uzna, czy też całe życie spędzę w domku Hermesa?
Z rozmyślań wyrwał mnie przesłodzony głos.
- Cześć, złotko! Co tu robisz?
Odwróciłam się szybko, i biorąc przykład z Nica wyciągnęłam miecz. Przede mną stała dziewczyna o Azjatyckich rysach. Po ciężkim makijażu poznałam, że jest córką Afrodyty.
- A co cię to obchodzi? - zapytałam, byłam zła i głodna – Nie jesteś już grupową. - nie wiem skąd to wiedziałam, po prostu wiedziałam, że to ją rozzłości.
Córka Afrodyty zalała się purpurą, i odbiegła strasznie wkurzona. Super. Moją mocą jest rozwścieczanie innych. Ech... Wstałam zrezygnowana i zaczęłam iść w stronę kantyny. Może już dają śniadanie.
Po drodze spotkałam Leona. Uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym spoważniał. Chyba wiedziałam o co mu chodzi.
- Cześć – powiedziałam – Nadal jesteś zły, za wczoraj?
- No... chyba nie. Nie umiem się na ciebie złościć. – westchnął udając żal. Chciałam mu powiedzieć, że jest chyba pierwszą taką osobą, ale się rozmyśliłam – Jak udało ci się tak zdenerwować Drew? Była cała czerwona. Wiesz, „złość piękności szkodzi”.
Postanowiłam mu opowiedzieć o tym co myślę, jeżeli chodzi o moje zdolności. Zamyślił się. Postukał się swoim chudym palcem po brodzie.
- Nie mam pojęcia, nadal, kto może być twoją matką... - odpowiedział po jakimś czasie.

  • Dzięki, geniuszu – mruknęłam. Poszłam zjeść śniadanie, ponieważ usłyszałam, nareszcie !, dźwięk konchy. Wołał za mną, że on jest geniuszem. Chyba poprawił mi humor.

3 komentarze:

  1. Przeczytane, idę do następnego, naprawdę mi wstyd, że pomimo całej mojej wiedzy nie wiem kto jest matką Spite, a może nas wkręcasz i to ojciec?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam i uznałam za genialne. Nie mam siły dzisiaj słodzić więc idę do następnego rozdziału.
    Żegnam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej matka to nemezis? ~zonia

    OdpowiedzUsuń

Zwracam się do wszystkich, którzy czytają tego bloga!!! Informuję, że dochód z każdego pozostawionego komentarza idzie na cele dobroczynne mające na uwadze dobro Dzikiej Przyrody, jako, że wielki bóg Pan naprawdę nie żyje!!!

Z wyrazami uszanowania,
Grover Underwood, Władca Dzikiej Przyrody