Leciałam
w dół. Spadałam. Wiatr wył mi w uszach, a ja czułam okropne
zawroty głowy. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Do czasu.
Potem nie widziałam już nic. Było zupełnie ciemno.
O
ile to możliwe zrobiło się ciemniej i zimniej. Nie wiedziałam,
jak długo będę jeszcze tak spadać. Nie miałam pojęcia, gdzie
właściwie jestem, więc trudno było mi to stwierdzić.
Coś
przyciągnęło moją uwagę. Czy to światło? Mignęło parę razy
i zniknęło. Delikatne światło, jak zajączki rzucane lusterkiem,
albo mieczem. Znowu się pojawiło. Co to jest? Starałam się
obrócić, żeby zobaczyć, czy dobrze myślałam, że to coś leci
za mną. Niestety nie byłam w stanie tego zrobić, więc zaniechałam
prób.
Miałam
ochotę się zaśmiać. To wszystko było bez sensu. Co mi dało to,
że powiedziałam Morosowi, że nie umrę tak jak na jednej z wizji,
które mi pokazywał? Teraz spełniała się ta najgorsza. Co za
ironia losu! Zaśmiałam się cicho, a potem głośniej. Wkrótce
śmiałam się do rozpuku, lecąc w dół ciemnej otchłani. Może
rzeczywiście za mocno uderzyłam się w głowę, kiedy walczyłam z
tym potworem nienawiści? To by tłumaczyło nagły wybuch śmiechu i
halucynacje w postaci latających światełek. Na próbę roześmiałam
się z własnej głupoty. Kiedy otworzyłam oczy, nadal się
chichrając, ujrzałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Śmiech zamarł mi w gardle. Gapiłam się na owo dziwne zjawisko,
które miałam przed sobą.
Obok
mnie, na białym pegazie, leciał jakiś człowiek. Był ubrany jak
zwyczajny nastolatek, ale chyba nim nie był, skoro leciał na
latającym koniu i prawdopodobnie próbował się ze mną zrównać.
Tak... Stanowczo za mocno się uderzyłam...
Pegazowi
udało się mnie dogonić i leciał teraz równo ze mną. Jeździec
spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Chwyciłam ją bez namysłu.
Jeżeli miałam choćby najmniejszą szansę na nie zostanie
mokrą plamą na dnie otchłani, to postanowiłam ją wykorzystać.
Nie, żebym wierzyła w moje szczęście, ale co zaszkodzi spróbować?
Chłopak
wciągnął mnie na grzbiet konia, za siebie, i wyhamował ostro.
Dopiero teraz zauważyłam jak było głośno. Wiadomo, ten ryk
wiatru. W tej chwili zrobiło się zupełnie cicho, nie licząc
mojego przyspieszonego oddechu.
Siedziałam
na grzbiecie pegaza i oddychałam szybko. W końcu udało mi się
uspokoić i jako tako ogarnąć myśli.
-
Kim jesteś? - zapytałam obcego z niepewnością w głosie. Jasne,
uratował mój tyłek od zamiany w dżem o smaku "Spite",
ale nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. Widziałam go pierwszy raz i
szczerze mówiąc nie budził mojego zaufania.
-
Jestem przyjacielem – odpowiedział lakonicznie. Dogadałby sie z
Nico. Nico! Muszę lecieć do niego!
-
Hej! Jeżeli jesteś przyjacielem, to zawieź mnie na górę! -
krzyknęłam, bo wiatr znowu się wzmógł. Chyba zaczęliśmy
lecieć, ale w tych ciemnościach nie byłam tego pewna.
-
Nie mogę – odparł krótko i pochylił się do przodu. Teraz nie
było wątpliwości, lecieliśmy, i to do tego w złym kierunku!
-
Jak to "nie możesz"!? - wydarłam mu się do ucha i
mimowolnie złapałam go w pasie, kiedy koń zapikował w dół.
-
Nie musisz krzyczeć – odwrócił się do mnie i spojrzał
piorunującym wzrokiem.
Jego
twarz była blada, ale nie tak bardzo jak twarz syna Hadesa. Oczy
miał przenikliwie niebieskie, a włosy chyba też tego koloru, ale
nie byłam pewna czy nie wyobrażam sobie tego. Było ciemno, był
pegaz i tak wyszło, nie? Właśnie.
-
Jak mam nie krzyczeć, skoro nie wiem nawet, dokąd mnie wieziesz?! -
odparowałam po czasie potrzebnym na kontemplację jego twarzy –
Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to dlaczego mnie uratowałeś przed
rozplaskaniem się na dnie tej głupiej przepaści? Możesz mi to
wytłumaczyć?
-
A i owszem. Nie mogłem cię zwieść na górę, ponieważ tam już
nie było tej jaskini, której potrzebujesz – jego głos był
miękki i przekonujący - Otchłań się przemieściła. Teraz jest
gdzieś zupełnie indziej. Nie znalazłabyś tam swojego chłopaka
– zerknął na mnie złośliwie. Nie zraziłam się tym, ale zaraz
zaczęłam się zastanawiać skąd on tyle wie o mnie i o Nico. Nie
ufałam mu, bo i dlaczego, ale jednocześnie czułam niezwykłą
siłę, która kazała mi uwierzyć w to co mówi. Nigdy nie czułam
tak sprzecznych uczuć.
Zrobiło
się szaro, ale ja dalej nie widziałam nic. Żadnego dna pod nami.
Miałam mu właśnie zadać pytanie na temat jego hmm... osobowości,
kiedy poczułam lekkie uderzenie o ziemię. Pegaz stanął dęba i
zarżał, a ja nieomal spadłam z jego grzbietu. Nieomal? Dobra,
spadłam na serio, ale na moje szczęście upadłam na miękką,
wysoką trawę. Tajemniczy osobnik elegancko zsunął się z
grzbietu. Podszedł i wyciągnął w moją stronę rękę. Prychnęłam
cicho i wstałam sama. Otrzepałam spodnie i rozejrzałam się po
okolicy.
Nie
powiem, żeby było to przyjemne miejsce. Wokół kłębiła się
mgła, a na trawie osiadł szron. Niebo było szare i sprawiało
takie wrażenie, jakby chciało spaść mi na głowę. W powietrzu
czuć było zapach dymu z ogniska, w którym ktoś pali gumowe opony.
Skrzywiłam nos i zerknęłam na chłopaka, który odwrócił się
ode mnie i zaczął iść przed siebie niespiesznym krokiem. Pegaz
parsknął niezadowolony i odleciał, zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć. Chłopak nie zraził się tym. Wsadził ręce do
kieszeni i dalej maszerował powoli. Zastanawiałam się, czy nie
pójść w przeciwną stronę, ale w końcu stwierdziłam, że nie
chcę się tu zgubić, więc bez przekonania ruszyłam za obcym
chłopakiem.
Dogoniłam
go i szliśmy w ciszy absolutnej. Nadal nurtowało mnie pytanie, kim
on jest i dlaczego mi pomógł, skoro najwyraźniej mnie nie lubił.
Przyjrzałam mu się uważniej. Miał na sobie ciemne jeansy i
granatową bluzę. Twarz miał jednak bardziej opaloną, niż mi się na początku zdawało. Oczy były tego samego koloru co myślałam i
włosy też. Niebieskie. Ciekawe... Moją uwagę przyciągnął
pierścień na jego palcu. Srebrna obrączka ze złotym sygnetem. Nie
umiałam odczytać napisów, były za małe, ale na sto procent
rozpoznałam jabłko. Było tego samego koloru co napisy. Złote.
Złote jabłko? Od razu skojarzyło mi się z moją matką, ale
przecież ona nie miała innych dzieci, prawda? To znaczy: dzieci
herosów. A co takiego słyszałam o jej "boskich"
dzieciach? Nie pamiętałam zbyt dużo. Parę dzieci w stylu głód,
ból i inne wesołe abstrakcyjne określenia. Nie kojarzyłam za to
żadnego, który mógł wyglądać jak zwykły nastolatek.
-
Dobra – odezwałam się głośno i miałam nadzieję, że mój głos
brzmi pewnie – Jeżeli już za tobą idę i w sumie mnie
uratowałeś, to myślę, że powinniśmy się sobie przedstawić. Ja
jestem...
-
Wiem kim jesteś, Spite Altercation, córko Eris – odpowiedział
beznamiętnie.
-
A – wiem, bardzo mądre podsumowanie, ale co niby miałam
odpowiedzieć? – A jak mogę mówić do ciebie, bo ja cię nie
znam, choć może o tym nie wiesz.
-
Znasz mnie nieźle, ale nie osobiście. Możesz mi mówić Kob –
jego głos nadal nie wyrażał żadnych emocji.
Nie
wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc milczałam.
Po
jakimś czasie mgła zaczęła się rozrzedzać. Zdawało mi się, że
zobaczyłam ciemny punkt w oddali, ale nie byłam pewna, czy to nie
wyobraźnia płata mi figle. Może to wszystko dzieje się w mojej
głowie, a ja zemdlałam w czasie spadania? To byłoby nawet możliwe.
-
Zaraz będziemy – odezwał się Kot, Kob, czy jak mu tam na imię.
-
Gdzie będziemy? - zapytałam i przymrużyłam oczy, żeby lepiej
widzieć ten ciemny punkt. Zdawało mi się, ze to może być... dom.
Zwykły dom pomalowany na ciemnogranatowy kolor. Nie widziałam go
dokładnie, ale byłam pewna, że to jest dom.
-
W moim domu – odpowiedział chłopak potwierdzając moje
przeczucia.
Szliśmy
jeszcze dobre dziesięć minut zanim wreszcie dotarliśmy pod
budynek. Teraz wydał mi się większy niż na początku. No, na
pewno nie był to zwyczajny dom zwyczajnego chłopaka. Miał trzy
piętra i szczerze mówiąc wyglądał raczej... szpetnie. Jak
zmieszanie nowoczesnego budynku z odrobiną architektury
starogreckiej i rzymskiej. Szyby wstawione w okna ewidentnie staro
romańskie, kolumny greckie podpierające zwykły, szary sufit i
zwykłe ściany pomalowane kiczowato w greckie "falki".
Wiecie, taki typowy wzorek. W dodatku wszystko było granatowe.
Mogłabym się założyć, że ten chłopak sam to projektował i nie
miał najmniejszego wyczucia dobrego stylu.
Podeszłam
do drzwi. Były pomalowane "na grecko", ale miały
zwyczajny kształt. Normalne metalowe drzwi. Otworzyłam je i
znalazłam się w pomieszczeniu równie "pięknie"
ozdobionym jak zewnętrze domu. Nie będę opisywała go dokładne,
bo moglibyście dostać estetycznego zawału. Musicie mi wierzyć, że
wyglądało po prostu strasznie brzydko.
W
każdym razie stałam w czymś w rodzaju salonu. Miał wysokość
dwóch pięter, a dookoła, na górnym piętrze, był balkon, który
otaczał cały salon. Z galeryjki (czyli z tego balkonu) dało się
wejść do kilku pokoi przez szklane, matowe drzwi. Przede mną
znajdowały się przezroczyste drzwi prowadzące do sterylnie czystej
i białej kuchni, a po ich prawej stronie były schody, które
prowadziły na tę właśnie galeryjkę, którą opisywałam
wcześniej.
Kob
bez słowa poprowadził mnie na schody. Wspięliśmy się po nich i
ruszyliśmy w stronę jednych z tych matowych drzwi. Chłopak
otworzył pierwsze z nich, które ze straszliwym skrzypnięciem
ukazały... zwykły pokój. Taki jednoosobowy pokój hotelowy, a w
każdym razie pokój tak właśnie wyglądający. Łóżko w rogu,
obok szafka nocna, szafa, jakaś komódka i drzwi prowadzące
najprawdopodobniej do łazienki. Wszystko w przyjemnych dla oka
odcieniach granatu i bieli, trochę jak w porcie. Wiecie... takie w
stylu tych koszulek w granatowo-białe paski i greckich, małych
knajpek.
Kob
mruknął coś pod nosem, żebym się rozgościła i zniknął
zasuwając za sobą drzwi. Wzdrygnęłam się słysząc ciche
skrzypienie za moimi plecami.
Rozejrzałam
się po pokoju. W przeciwieństwie do reszty domu wyglądał całkiem
przytulnie. Zajrzałam do łazienki. Stała tam umywalka i toaleta, a
na ścianie nad umywalką wisiało lustro. I jeszcze jedna rzecz.
Prysznic.
Szybko
tam weszłam, zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam ubranie i
wskoczyłam pod ciepłą wodę. Umyłam włosy i twarz. Od jak dawna
się nie kąpałam? Chyba długo. Prawdopodobnie jeszcze w obozie. Na
Hadesa...
Wyszłam
zadowolona i owinęłam się ręcznikiem. Znalazłam nawet suszarkę!
Po kilku chwilach siedziałam na łóżku z suchymi, czystymi i
świeżo rozczesanymi włosami i zastanawiałam się co dalej rozbić.
Cały
ten dom sprawiał wrażenie nawiedzonego. Bałam się tajemniczego
chłopaka, coś w mojej głowie mówiło mi, że jest z nim coś
ewidentnie nie tak. No bo jaki chłopak ratuje półboginię, a potem
zaprasza ją do "hotelu" nie próbując jej zjeść? Mogłam
się spodziewać wszystkiego, ale nie tak miłej niespodzianki. Tutaj
musiał być jakiś kruczek. Jakaś rzecz, której nie zauważyłam.
Na przykład ten pierścień budził moją niepewność, ponieważ
automatycznie kojażył mi się z Eris, moją matką. Postanowiłam
zastanowić się dokładniej nad jej dziećmi. A więc tak: głód,
ból, kłamstwo... To chyba tyle, jeżeli chodzi o mój zakres wiedzy
na ten temat. No dobrze... Nie wyglądał na niedożywionego, więc
zaocznie odebrałam mu pensję Pana Głodu. Minę miał może trochę
boleściwą, ale bez przesady. Zostało więc kłamstwo, o ile
oczywiście nie było innych dzieci, o których istnieniu nie miałam
zielonego pojęcia. Jak on powiedział? Że nazywa się Kob? Kob...
Coś mi to mówiło, ale nie wiedziałam co! Krążyło gdzieś po
głowie i śmiało się z tego, że nie mogę sobie przypomnieć.
Okej... Co jeszcze o nim wiem? Właściwie nic. Tylko tyle, że
nazywa się Kob, i że kiedy coś mówi, nawet jeżeli wydaje się to
kłamstwem, i tak mu wierzę. Tak! Już sobie przypomniałam!
Poderwałam
się z łóżka i zaczęłam krążyć po pokoju. Była taka
historia, którą usłyszałam w Obozie, już nie pamiętam, czy
opowiedział mi ją jakiś heros, czy usłyszałam o niej na lekcji.
A...
Już wiem! Taki jeden idiota od Hermesa powiedział mi, że pewnie
jestem siostrą tego gościa z mitu, kiedy powiedziałam mu, że tym
co doprowadza go do szału jest to, że jego ojciec ma tyle innych
dzieci. Potem gonił mnie po całym Obozie z chochlą w dłoni grożąc
wydłubaniem oczu, jeżeli powiem to któremuś z jego starszych
braci. I że to jest kłamstwem. Kob... Kobaloi*
to złośliwy bożek wprowadzający ludzi w błąd. Bóstwo kłamstwa.
Tak. Już wiedziałam z kim mam do czynienia. Nie żebym była
zadowolona z powodu, że moim wrogiem i wybawicielem jest bożek
kłamstwa, ale miło było wiedzieć co się dookoła mnie dzieje.
W
chwili, kiedy odnosiłam swoje małe zwycięstwo, stała się kolejna
niespodziewana rzecz. Powietrze przede mną zamigotało i za chwilkę
miałam tuż przed swoją twarzą obraz przedstawiający... Nico!
Miał tylko kilka zadrapań na twarzy, ale poza tym wyglądał
nieźle. W tle widzieć było linię drzew i jakieś jezioro. Zobaczył
mnie i uśmiechnął się z ulgą. Odetchnął głęboko, jakby cały
czas miał wstrzymany oddech.
-
Spite! - wykrzyknął – Wiedziałem, że żyjesz! Nie masz pojęcia
jak ja się martwiłem! Kiedy spadłaś do tej przepaści cała
jaskinia zaczęła się trząść i musiałem uciekać cieniem
zabierając Temidę! Co się stało?! - wyrzucił jednym tchem i
spojrzał na mnie wyczekująco.
-
Ja... - nie wiedziałam od czego zacząć, a do tego zdałam sobie sprawę, że jestem w samym ręczniku. Spłonęłam rumieńcem i
szybko poprawiłam ręcznik – Ja spadłam, ale uratował mnie taki
jeden...
Opowiedziałam
mu w skrócie całą historię. “W skrócie” oznacza, że nie
powiedziałam mu o moich atakach śmiechu, nie chciałam, żeby
myślał, że jestem obłąkana.
Słuchał
w milczeniu. Przerwał mi tylko w jednym momencie.
-
Powiedział, że “nie znalazłabyś tam swojego chłopaka”? -
zrobił dziwną minę przedstawiającą mieszankę nadziei i
niepewności.
-
No tak – odpowiedziałam, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
-
I... hmm... I miał rację? - zapytał zmieszany.
-
No tak, przecież rzeczywiście cię tam nie było, nie? Wiem, że to
dziwne, bo byłam pewna, że on kłamie, ale...
-
Nie o to mi chodziło, chociaż masz rację – przerwał mi syn
Hadesa spuszczając wzrok.
Powtórzyłam
w myślach jego wcześniejszą wypowiedź. Chłopaka? Już wiedziałam
o co mu chodziło.
-
Ależ oczywiście! - krzyknęłam udając oburzenie – Jak możesz
mieć wątpliwości!
Nico
uśmiechnął się jeszcze szerzej i poprosił mnie, żebym
kontynuowała opowieść. Opowiadałam więc dalej. Kiedy skończyłam
chłopak przez chwilę siedział cicho.
-
Czy mogłabyś się na sekundę odsunąć z kadru? - zapytał po
jakimś czasie. Niezmiernie zdziwiona przesunęłam się w bok i
przeczekałam kilka sekund, po czym wróciłam, jak to powiedział
Nico, w kadr.
-
O co chodziło? - zapytałam.
-
Mogę spróbować przenieść się tu cieniem, ale musiałem
wiedzieć, jak to miejsce wygląda – wyjaśnił. Zza jego pleców
dobiegł mnie czyjś krzyk.
-
Zakochana para! Zakochana para!
Syn
Hadesa odwrócił się i spiorunował wzrokiem Daisy, która właśnie
skakała po świeżej trawie ze jego plecami wywijając koziołki.
-
Miałaś się opiekować miłą panią, tak? - syn Hadesa spojrzał
na córkę Demeter stanowczo i prosto w oczy.
-
Tak... Ale on ciągle śpi i mi się nudzi! - Daisy zaczęła skakać
wokół Nico i nucić coś pod nosem o jakiś poziomkach – A wiesz,
jak on się denerwował, kiedy iryfonował do ciebie, a zamiast
twojej twarzy pojawiała się ciemność? - dziewczynka nie przestała
skakać, a syn Hadesa próbował ją uspokoić, co wychodziło mu tak
dobrze, jak Hadesowi bycie kochającym ojcem.
-
Nie wiem, ale możesz mi dać z nim porozmawiać? - spytałam już
nieco zdenerwowana, ale i szczęśliwa, że Nico się o mnie martwił
– Miałaś się przecież zajmować Temidą, nie?
Córka
Demeter przestała skakać i zniechęcona odeszła gdzieś w bok,
tak, że straciłam ją z oczu.
-
No dobrze – powiedziałam – A wy gdzie jesteście?
-
Horseshoe Lake, to niedaleko St. Louis – odpowiedział Nico –
byłem tu już kiedyś i to miejsce pierwsze wpadło mi do głowy na
podróż cieniem – wzruszył ramionami – Tylko, że...
-
Że co? Coś jest nie tak? - zapytałam, bo wyczułam w jego głosie
niepewność.
-
Jest taki jeden mały problem... Strasznie mi głupio, ale obawiam
się, że będziesz musiała dłuższą chwilę poczekać, aż się zjawię, bo... Przeniesienie trzech osób, w tym bogini i małej
wyrywającej się dziewczynki nie należy do najłatwiejszych zadań,
a zaraz po podróży zacząłem do ciebie dzwonić, więc jeszcze nie
odpoczęłam – wyglądał na zmieszanego, ale szczęśliwego
prawdopodobnie tym, że wreszcie "odebrałam", ale kiedy
przyjrzałam mu się bliżej zobaczyłam, że musi być strasznie
wyczerpany. Miał wory pod oczami, a skórę tak bladą jak prawie
nigdy.
Kiwnęłam
głową ze zrozumieniem.
-
Jak tylko będę mógł, to się zjawię. Naprawdę postaram się jak
najwcześniej - powiedział szybko i machnął ręką przez
obraz, który momentalnie rozwiał się w białą mgłę, z której
po chwili nic już nie zostało.
Usiadłam
lekko skołowana na Łóżku. Coś mówiło mi, że nie tylko to było
nie w porządku. Nie wiedziałam co, ale postanowiłam się na razie
tym nie przejmować.
Wstałam,
ubrałam się i powoli podeszłam do drzwi na korytarz. Były
rozsuwane. Złapałam lekko za klamkę i usiłowałam nimi ruszyć.
Ku mojemu szczeremu zdziwieniu nie stawiały oporu! Ostrożnie
wystawiłam głowę na korytarz. Pusto. Bezszelestnie wyszłam i dla
niepoznaki zamknęłam za sobą drzwi. Kto wie, może Kob jest idiotą
i pomyśli, że jak są zamknięte, to leżę grzecznie w łóżeczku
i chrapię pod kołderką, albo, w każdym razie, że siedzę gdzieś
tam w środku i nie wychylam nosa z miejsca dla mnie przeznaczonego,
jak przystało na dobrze wychowaną dziewczynkę.
Ale
jest małe prawdopodobieństwo, że tak sobie pomyśli, bo przecież
wie, kto jest moją matką, a że sam jest jej synem, powinien
wiedzieć czego może się po mnie spodziewać.
Westchnęłam
cicho, niezadowolona z moich wewnętrznych konkluzji, i ruszyłam
ostrożnie, żeby nie wydać nawet najcichszego dźwięku, który
mógłby zwrócić jego uwagę.
Doszłam
do schodów i przeklinając twarde podeszwy stukające o posadzkę
zeszłam powolutku na sam dół i niepewnie stanęłam w "salonie".
Cisza jak makiem zasiał panowała w całym domu. Może bożek
kłamstwa wyszedł i zostawił mnie samą? Ten wariant niezwykle mi
się podobał.
Już
chciałam wrócić do sypialni i poczekać na Nico, kiedy usłyszałam
cichy, męski głos przeplatający się z damskim, ale niskim i
schrypniętym. Niestety nie byłam w stanie wyłapać słów tej
rozmowy, ale byłam pewna, że to rozmawiał Kob i jakaś nieznana mi
osoba.
Starając
się nie wydawać żadnego dźwięku ruszyłam w kierunku drzwi zza
krórych dobiegały głosy. Dziwne było to, że wcześniej ich nie
zauważyłam, znajdowały się co prawda w cieniu schodów, ale
mogłabym przysiąc, że poprzednio kiedy byłam w tej sali po prostu
ich tam nie było. Naprawdę pojawiły się dopiero teraz? Nie
wiedziałam.
Stanęłam
w cieniu rzucanym przez schody i ostrożnie zajrzałam do sali, do
której prowadziły drzwi. Moimi oczom ukazał się niecodzienny
widok. No, chyba, że codziennie widuje się nastolatka z naturalnie
niebieskimi włosami rozmawiającego z kobietą usypaną z piasku i
ziemi, która, prawdopodobnie dlatego, że chciała być jeszcze
bardziej wyjątkowa, unosiła się pół metra nad ziemią. Na domiar
złego Gaja, bo oczywiście domyśliłam się kto to jest, sprawiała
wrażenie nieźle wkurzonej. Gestykulowała zażarcie podkreślając
swoje słowa.
-
Nie możesz jej tu zatrzymać! - szeptała, ale jej głos był
gorszy, niż gdyby krzyczała. Brzmiał jak piasek osuwający się
spod nóg, kiedy tracisz już nadzieję na wydostanie się z pustyni,
na której znajdujesz się strasznie długo. Zdawało mi się, że
tracę wszelką nadzieję.
-
A niby dlaczego nie mogłaby tu zostać? - postawił jej się Kob –
Jest, przynajmniej teoretycznie, moją siostrą i mimo, że jej nie
znam nie chcę, żeby umierała w męczarniach na twoim ołtarzu.
Stałam
sparaliżowana. Umarła w męczarniach? Złożona
w ofierze? Wstrząsnęły mną niepohamowane dreszcze. Oni rozmawiali
o mnie. Gaja chciała mnie zabić.
Pomyślicie
pewnie, że to głupie z mojej strony, że tak emocjonalnie na to
zareagowałam, nie mam racji? Ale to coś zupełnie innego zostać
zabitym w walce, albo podczas próby chronienia kochanych osób niż
złożonym w ofierze na ołtarzu. Co prawda nie umarłam na żaden z
tych sposobów, ale tego pierwszego byłam bliska, więc wiedziałam
jakie to uczucie i wiedziałam też, że byłaby to słuszna decyzja.
Ale żeby tak umierać, po to, żeby przebudzić Gaję? Na samą myśl
o tym dostawałam dreszczy, a przecież właśnie teraz, tuż obok
mnie, toczyła się zażarta dyskusja na temat, czy zabicie mnie w
ten właśnie sposób jest słuszne.
Pomimo
strachu nie umiałam opanować ciekawości i zajrzałam ostrożnie
jeszcze raz. Bogini nadal machała rękoma, a bożek kłamstwa
przeczył gwałtownymi ruchami głowy, ale nie wiedziałam już co
mówili, krew tak szumiała mi w uszach, że nie docierał do mnie
nawet dźwięk mojego oddechu.
Starałam
się opanować. Cofnęłam się trochę i parę razy odetchnęłam
głęboko, po czym zdecydowałam, że nie ma co dłużej tu czekać i
powoli weszłam po schodach. W samą porę, bo w tym właśnie
momencie drzwi do tajemniczego pomieszczenia, w którym rozmawiali
Kob i Gaja otworzyły się i stanęła w nich sama bogini ziemi.
Ostrożnie zrobiłam kilka kroków do tyłu, rozsunęłam drzwi i
weszłam tyłem do "mojego" pokoju.
Cała
drżałam. Usiadłam na łóżku, oparłam łokcie na kolanach i
schowałam głowę w dłoniach. Wzięłam kilka głębokich oddechów
i policzyłam do dziesięciu. Jeszcze chwilę siedziałam bez zmiany
pozycji i oddychałam głęboko, ale po jakimś czasie wyprostowałam
się i westchnęłam. "To przez tę Gaję" pomyślałam "To
ona wyprowadziła mnie z równowagi tym swoim hipnotyzującym
głosem".
Odetchnęłam
głęboko jeszcze raz i wstałam. Podeszłam do wyjścia z pokoju i
delikatnie rozsunęłam drzwi. Dokładnie w tym momencie usłyszałam
głos Kob'a:
-
Nie masz tu władzy. Nie jesteś tak potężna jak myślisz, więc
wynoś się z mojego domu. Nic ci do niej – jego głos brzmiał
doroślej, co podkreślało słowa.
Był
bogiem kłamstwa, więc może bogini uwierzyła mu, że nic tu po
niej, i że nie jestem jej potrzebna. W każdym razie spojrzała
tylko ze złością na mojego gospodarza i rozsypała się w piasek i
ziemię, które po chwili rozwiały się po domu. Nie pytajcie, jak
to możliwe, że zabrał je wiatr, którego bądź co bądź nie
powinno być we wnętrzu domu. Po prostu tak było, a ja, jeżeli
nauczyłam się czegokolwiek na własnych doświadczeniach z
mitologią grecką, to właśnie tego, żeby nie wdawać się w
szczegóły. Mogą przyprawić o niezły ból głowy.
Wtedy
Kob mnie zauważył. Odwrócił się, pewnie po to, żeby pójść do
kuchni, ale zerknął na górę, na balkon i podchwycił moje
spojrzenie. Zrobił zdziwioną minę i uniósł brwi.
-
Myślałem, że jesteś w pokoju - odezwał się w końcu – To
była tylko...
-
Gaja, bogini ziemi próbująca powybijać wszystkich, na których mi
zależy – nie dałam mu dokończyć – Przyjaźnicie się? -
spytałam spokojnym tonem, jakbym rozmawiała o ciuchach z koleżanką.
A przynajmniej tak myślałam, bo nigdy nie miałam bliskiej
przyjaciółki i nigdy nie rozmawiałam z nikim o cuchach.
-
Nie przyjaźnimy się. O ile zauważyłaś właśnie wywaliłem ją z
domu – powiedział zdenerwowany, a kiedy to mówił zrobiłam parę
niepewnych kroków w stronę schodów.
-
Jesteś znów niemiły – zauważyłam trochę do siebie, ale on to
usłyszał.
-
Znów? O co ci chodzi? - Śmiesznie wyglądał starając się włączyć
proces myślenia.
-
Już nie jestem twoją siostrą, na której zależy ci na tyle, żeby
nie pozwolić złożyć jej w ofierze? - wymsknęło mi się i od
razu zdałam sobie sprawę z własnej głupoty.
-
Słyszałaś rozmowę? - jeżeli wcześniej nie był zły, to teraz
to nadrobił – nie masz pojęcia jakie to było niebezpieczne, tak
sobie schodzić i podsłuchiwać!
-
A właśnie, że mam! Przecież ona chciała mnie złożyć w
ofierze, do cholery! - poczułam silną potrzebę pokłócenia się z
kimś, dawno tego nie robiłam – Myślisz, że nie zdają sobie
sprawy z tego, że to może być niebezpieczne?!
I
wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Książę
Kłótni i Kłamstwa uśmiechnął się szeroko. Po chwili śmiał
się zgięty w pół.
-
Nie wiedziałam, że jestem taka śmieszna – mruknęłam obrażona
– To nie miało być miłe – dodałam. Stałam teraz już na
ostatnim schodku i podpierałam ręce o biodra ze skrzywioną miną.
Pierwszy raz ktoś tak zareagował na moją złość.
-
Ach... - westchnął Kob, kiedy już się uspokoił – Wiem, że nie
miało, ale mnie nie sprowokujesz. Mieszkam od blisko dwóch, czy
nawet trzech tysięcy lat z mamą, więc jestem doświadczony.
-
Z mamą? - zapytałam całkiem już skołowana – z Eris, w sensie?
-
Ano. Ze Eris – odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Chyba nie
zauważył mojej miny, bo ruszył w stronę kuchni i powiedział:
Jesteś głodna?
-
Raczej zmęczona – mruknęłam i na potwierdzenie moich słów
ziewnęłam głośno – Ostatnio spałam dawno temu, a wiele mnie
spotkało od tego czasu.
Kob
wzruszył ramionami i sam wszedł do kuchni. Ja ruszyłam w stronę
schodów i po chwili siedziałam znowu na "moim" łóżku.
Wskoczyłam
pod kołdrę i zawinęłam ją pod stopy. Nie obchodziło mnie już
nic. Kompletnie. Byłam tak zmęczona, że nie przeszkadzało mi to,
że jestem w ubraniu. Już pod kołdrą ściągnęłam tylko kurtkę
i wtuliłam twarz w miękką poduszkę. Westchnęłam z zadowolenia.
Wygodne łóżka rządzą. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam
oczy.
***
Stałam
w wielkiej sali, całej z białego marmuru, w której znajdowało się
dwanaście tronów. Nie na wszystkich, ale na kilku z nich siedzieli
jacyś ludzie. A, może powinnam wspomnieć, że mieli po trzy metry
wzrostu i o ile się nie myliłam byli bogami.
Rozejrzałam
się dokładniej. Na pewno tym, który siedział na złotym,
zdobionym w pioruny tronie siedział Zeus. Miał posępną minę i
wyglądał na zestresowanego. Założył na siebie włoski, granatowy
garnitur. Mimo, że wyglądał poważnie, jego broda była w
nieładzie. Wyglądał, jakby nie spał kilka dni.
Nieopodal
siedziała elegancka kobieta w oryginalnej greckiej sukni. Biała
tkanina pasowała do jej jasnych i przenikliwych oczu. Szarych oczu.
Zastanowiłam się chwilę i stwierdziłam, że to musi być Atena,
ponieważ dzieci z jej domku w obozie miały takie samo spojrzenie i
w większości ten właśnie kolor oczu.
Naprzeciw
niej siedział postawny i młody mężczyzna z mieczem u boku. Też
miał starogrecki strój, ale był to czerwony strój wojownika.
Przypomniałam sobie jak podpadłam jednemu synowi Aresa, mówiąc
mu, że ma tak samo złośliwe spojrzenie jak ojciec, i chociaż
obelga wydawała mi się wtedy głupia (powiedziałam ją, bo nic
innego nie wpadło mi do głowy, a on wcześniej chciał we mnie
rzucić naleśnikiem) zrozumiałam już o co mu chodziło. Ares
zamiast oczu miał wybuchające w oczodołach malutkie bomby atomowe.
Obok
niego siedziała Afrodyta. Nie miałam wątpliwości, bo wiedziałam,
że mają romans, a poza tym była najpiękniejszą osobą na sali.
Przeglądała się w lusterku i pudrowała idealnie pomalowaną
twarz.
Po
środku sali płonęło ognisko, a przy nim siedziała mała,
najwyżej dziewięcioletnia, dziewczynka i dorzucała do ognia
patyków. Wydawało mi się dziwne, że nie wyprosili jej z sali, na
naradę.
-
Jak już wiecie mamy poważne kłopoty. Temida co prawda została
uwolniona, za co powinniśmy podziękować naszym dzieciom, ale, jak
już pewnie też wiecie, nie są w stanie jej obudzić. Właściwie
ten chłopak nie jest w stanie, bo ta mała tylko skacze, a córka
Eris chwilowo gdzieś zniknęła – odezwał się głębokim basem
sam Zeus – Co sądzicie o zaistniałej sytuacji – zapytał nie
akcentując pytania. Zadał je ogólnie wszystkim, ale wydawało mi
się, że zostało skierowane głównie do Ateny.
Bogini
mądrości już miała się odezwać, kiedy drzwi do sali otworzyły
się z hukiem, a do komnaty wpadł zadyszany nastolatek o blond
włosach i uśmiechem tak białym, że powinien być na nim napis
"Uwaga! Nie patrzeć! Grozi stałą ślepotą!".
Atena
skrzywiła się tak, jakby też nie mogła znieść widoku takiego
blasku.
-
Spóźniłeś się Apollo – skarciła go głosem złej macochy –
A obiecałeś się postarać, pamiętaj, że to specjalnie dla ciebie
zwołaliśmy radę tak późno w nocy, żebyś zdążył z tym
słońcem.
-
Przepraszam – odpowiedział bóg słońca, muzyki i poezji bez
cienia skruchy w głosie – Zepsuł mi się model wyścigowy i
naukowcy w Pheonix nadal zastanawiają się dlaczego słońce zaszło
o piętnaście minut za późno. Nienawidzę tego głupiego busika. A
przy okazji! Ułożyłem nowy sonet!
-
Oszczędź nam tego – mruknęła siedząca przy ognisku dziewczynka.
-
Nie znasz się, Hestio – odburknął bóg poezji.
Hestio?
Już wiedziałam kim była, ale muszę przyznać, że nie tak ją
sobie wyobrażałam, nie żebym często to robiła, ale jednak...
Apollo
zajął miejsce na swoim tronie i założył słuchawki. Wszyscy
westchnęli ostentacyjnie i odwrócili od niego wzrok. Teraz każdy
bóg czy bogini w sali patrzyli na Gromowładnego. No, może poza
Apollem, który przeglądał listę utworów i Afrodytą teraz
malującą sobie rzęsy.
-
Tak... - Pan Nieba przejechał dłonią po twarzy próbując zebrać
myśli – A. Ateno, czy mogłabyś...?
-
Tak, ojcze – bogini mądrości uśmiechnęła się sztucznie –
Moim zdaniem trzeba powiadomić dzieciaki, że Temidę może obudzić
tylko Hypnos. Wiem, że nie wolno się wtrącać, ale...
-
To nie będzie konieczne – przerwał bogini Apollo. Nie wyjął
słuchawek i mówił trochę za głośno – Myślę, że oni już to
wiedzą, a raczej ona, ta córka Eris... Jak jej tam? Sprite? Nie to
to picie...
-
Spite – poprawiła go niespodziewanie bogini miłości, a kiedy
wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, odezwała się
usprawiedliwiająco – Jest pierwszą i jedyną córką Eris, która
ma chłopaka! No błagam, jak mogłabym nie wiedzieć jak ma na imię.
Poza tym przewiduję je ciekawe ży...
-
...cie miłosne – dokończył za nią Ares – Nie życzę jej
tego. Jest spoko, potrafi walczyć.
-
Czy możemy mówić na temat? - Zapytała z jękiem Atena.
-
Tak jest! - Apollo zasalutował – Chodzi mi o to, że ona teraz
patrzy na nas we śnie.
W
sali zapanowało poruszenie. Afrodyta jęknęła coś o niestosownym
ubraniu na wizyty, a Zeus przygładził szybko brodę. Ja
uśmiechnęłam się mimowolnie.
Bóg
poezji widział mnie chyba jak jedyny, ponieważ spojrzał mi w oczy
i mrugnął. W odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam
z rozbawieniem na Afrodytę, która próbowała zapleść sobie
warkocz francuski. Bóg wojny szeptał jej coś, żeby się nie
przejmowała, ale ona tylko szepnęła do niego: "O czym ty do
mnie rozmawiasz! Nie masz o niczym pojęcia!".
Pan
piorunów westchnął i spojrzał na przestrzeń po mojej prawej
stronie, udając, że wie, gdzie stoję.
-
Spójrz bardziej w prawo – Apollo wyjął jedną słuchawkę z ucha
i patrzył na ojca z rozbawieniem.
-
Dość tego! - Zeus nie wytrzymał i ryknął na całą salę –
Dobrze. Mamy mało czasu. Musisz wiedzieć, że znajdziecie Hypnosa w
Kansas City, ale nie jestem pewny, gdzie dokładnie. Poproście go o
pomoc w moim imieniu, a może wam pomoże, ale on czasem każe...
Jego
głos zaczął się rozpływać, podobnie jak cała sala. Apollo
pomachał do mnie i błysnął zębami, a po chwili pływałam w
pustce.
Wszystko
zaczęło wokół mnie wirować. Migotały mi obrazy mojego starego
domu, kilku domów rodzin zastępczych, smutny budynek sierocińca w
Richmond. Potem widziałam twarze i kolory. Niebieski i mój ojciec.
Czerwony i moja czwarta "matka". Granatowy i Eris. Zielony
i Daisy. Czarny i Nico.
Obraz
wyostrzył się i przestał wirować. "Tło" wyjaśniało i
po chwili było całkiem białe. Ale syn Hadesa nie zniknął.
Patrzył mi w oczy i uśmiechał się lekko, jakby wszystko było w
normie, jakbyśmy siedzieli na polu truskawek w Obozie i po prostu
byli szczęśliwi.
Uśmiechnął
się szerzej, jakby znał moje myśli, a jak złapałam go za rękę
i przyciągnęłam do siebie. Nasze twarze dzieliły milimetry.
Chciałam powiedzieć mu, że go kocham, że jest jedyną osobą,
która mnie rozumie, że nie sądziłam, że ktoś taki wyjątkowy
mógłby się we mnie zakochać, a on właśnie to zrobił.
Odwzajemnił moje uczucia. Ale nie mogłam wydusić ani słowa.
Pochyliłam
się więc jeszcze bardziej i nasze usta się złączyły. Chciałam,
żeby ta chwila trwała wiecznie. Pragnęłam tego z całego serca.
Pocałunek zelżał, kiedy musiałam zaczerpnąć powietrza. Wzięłam
oddech i znowu go pocałowałam, ale teraz delikatnie.
Zaczęło
kręcić mi się w głowie i otworzyłam oczy, budząc się ze snu.
Zobaczyłam oddalającą się ode mnie twarz. Teraz była już pięć
centymetrów od mojej. O pięć centymetrów za daleko.
-
Cześć. Kocham cię – powiedział Nico.
_______________________
I wszyscy rzygają tęczą na: trzy; czte; RY!!!
*Kobaloi - tak naprawdę były to tylko duchy wprowadzające ludzi w błąd, ale ja ubarwiłam tę postać ;P
Dedykuję ten rozdział Wiktorii Ulman, za jej pokopane komentarze :)
Proszę mi wypominać błędy, a na pewno jest ich strasznie dużo, bo popsuł mi się "poprawiacz" w Wordzie :(